Zapraszam do rzucenia okiem, ale zachęcam też do odsłuchania, kolejnych 5 pozycji z tego roku, które prezentuję pokrótce w ramach cyklu "Droga do podsumowania 2021 roku". Do każdego z albumów poza jednym klipem dorzucam również link do Spotify, więc jeżeli macie ochotę sprawdzić dany materiał nie ma nic prostszego niż kliknąć i posłuchać.
I dodam jeszcze, że jeżeli album znajduje się w tym cyklu nie oznacza, że znajdzie swoje miejsce w top 30 2021 roku.
Droga do podsumowania 2021 - odc. 6:
Hellryder - The Devil Is a Gambler
(heavy metal)
Do tej pory jak miałem ochotę posłuchać wysokooktanowego heavy metalu to sięgałem po pierwsze płyty Chrome Division. Ale od tego roku, a konkretnie od końcówki maja obok Chrome Divison pojawia się rówież Hellryder, czyli formacja, za którą odpowiadają połączone siły muzyków Grave Digger oraz Orden Ogan. W tym roku ten mknący na harley'ach heavy metalowy band zadebiutował wydawnictwem "The Devil Is a Gambler". Jaka jest to płyta? Na wskroś heavy metalowa, momentalnie wpadająca w ucho i pełna hitów, ciężkich, kanciastych, ale jednak hitów. Ależ muzyka zamknięta na tej płycie pięknie mknie 🙂 Jeżeli tęsknicie za Chrome Division to przestańcie i odpalcie Hellryder.
Droga do podsumowania 2021 - odc. 7:
Chociaż wiele już powiedziano o nu-metalu, niezliczoną ilość razy zmieszano go z błotem, a jeszcze więcej razy uśmiercono, to jednak ten gatunek nadal ma się całkiem dobrze. Ten niezwykle popularny jakieś 20 lat temu gatunek zaczyna przeżywać swój mały renesans. I bynajmniej nie chodzi o to, że stare kapele wracają z otchłani (chociaż to też ma miejsce), ale powstaje też sporo świeżych grup z młodymi muzykami w składzie, które grają właśnie nu-metal. Jedną z takich grup jest właśnie Tetrarch, młody amerykański skład, który zadebiutował w 2017 roku. W tym roku przedstawili się szerszej publice prezentując swój drugi album. "Unstable" to prawdziwa nu-metalowa jazda bez trzymanki. Pełna energicznych numerów, nie pozwalająca odetchnąć rozpędzona machina. Czuć w ich muzyce wpływy chociażby Slipknot. Jeżeli myślicie, że nu-metal umarł dawno temu, to sprawdźcie Tetrarch.
Droga do podsumowania 2021 - odc. 8:
Dordeduh - Har
(atmospheric folk/black metal/progressive metal)
Dawno, dawno temu miałem okazję widzieć na żywo rumuńską kapelę dordeduh, która chyba tylko z racji tej samej wytwórni supportowała gothic metalowy The Vision Bleak. Ale mimo tego, że jechałem na tych drugich, to wróciłem też z płytą "Dar de duh", czyli debiutanckim krążkiem Dordeduh. I przyznam, że mimo początkowej fascynacji dość szybko o nich zapomniałem. Ale też dlatego, że grupa od 2012 roku (czyli od swojego debiutu) nie wydała nic. Dosłownie nic, bo nie było nie tylko pełnej płyty, ale też żadnego singla (jakoś mi nie pasują do wydawania singli), żadnej epki. Kompletna cisza. Aż tu nagle niczym grom z jasnego nieba uderza informacja, że Dordeduh wydadzą swój drugi album. Premiera "Har" przypadła na 14 maja i to jedna z tych płyt, których się słucha niemal wpadając w trans. Drugi materiał tej rumuńskiej grupy jest zdecydowanie lepiej przemyślany, bardziej spójny niż debiut. Naprawdę ciężko się oprzeć czarowi ich muzyki. Tym klimatem mogliby obdzielić jeszcze kilka innych wydawnictw. Grany przez nich folk nie jest nachalny, chociaż stanowi trzon "Har", jest jednak jakby skąpany we mgle z black metalu i z dużą nutką progresji. Niesamowita płyta, która mam wrażenie niesłusznie przeszła bez echa.
Droga do podsumowania 2021 - odc. 9:
W okolicy premiery debiutanckiego albumu Icon Of Sin nie mogłem się od niego oderwać, słuchałem go na przemian z innym wydawnictwem, które ukazało się tego samego dnia. I nie wiem, czy to kwestia tego, że "Icon Of Sin" zawiera szybko wpadające w ucho kawałki, czy wokal Ralpha Mendesa, który brzmi jak Bruce Dickinson. Ale fakt jest taki, że płyta tego brazylijskiego zespołu wydana została w kwietniu, a u mnie nadal utrzymuje się w czołówce najlepszych debiutów tego roku. I jeżeli dla kogoś "Senjutsu" Iron Maiden jest zbyt spokojne, czy wręcz ślamazarne, to polecam odpalić Icon Of Sin.
Droga do podsumowania 2021 - odc. 10:
Mój pierwszy kontakt albumem "The Burden of Restlessness" King Buffalo nie był zbyt szczęśliwy. Ot przemęczyłem go, żeby mieć odhaczonego, że próbowałem do niego podejść i mieć z głowy. I nie mam pojęcia, co mnie skłoniło do tego, żeby do tego wydawnictwa wrócić po kilku dniach. Może to kwestia okładki, która jest autorstwa Zbigniewa Beksińskiego, a może jednak podczas pierwszego kontaktu z "The Burden of Restlessness" poczułem jakąś fascynację muzyką King Buffalo. Stoner rock/psychodelic rock niemal zupełnie nie moja bajka. O ile jeszcze nurty psychodelicznego rocka mnie interesują tak stoner...już od dłuższego czasu raczej mnie nuży i kompletnie nie przekonuje. Jednak mieszanka tych dwóch nurtów w wykonaniu King Buffalo szybko mnie wciągnęła i bardzo długo nie wypuszczała. Ten album brzmi jak Motorpsycho na sterydach i może właśnie dlatego szybko przekonałem się do "The Burden of Restlessness". Płytę polecam nie tylko fanom stonera, ale grania niebanalnego, psychodelicznego. Materiał mimo swojej złożoności bardzo szybko wpada w ucho.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz