W 2016 albumy z gatunku progressive metal po prostu zmiotły wszelką konkurencję Próbowałem mocować się z różnymi płytami power metalowymi, czy heavy metalowymi. I nic. Kompletnie nic mi nie wpadało do ucha. Zupełnie inaczej było z wydawnictwami. które można zaszufladkować jako progressive metal. Tutaj czego bym nie tknął to od razu zaskakiwało. Dlatego moje zestawienie obsadzone jest głównie wydawnictwami krążącymi wokół tej stylistyki. Chociaż znalazł się też jakiś niewielki zakątek dla symphonic, heavy, czy power metalu. Jednak te gatunki były w 2016 roku w odwrocie. Gdyby nie kapele grające progresywny metal to naprawdę ciężko by mi było sfinalizować to podsumowanie.
01. Devin Townsend Project - Transcendence
(progressive/symphonic metal)
Devin Townsend jest dla mnie absolutnym mistrzem w kategorii progresywnego metalu. I kiedy już myślę sobie "nie, tego albumu już nie przeskoczy", to ten jakby słyszał moje myśli i robi wszystko, żeby przebić swoje poprzednie wydawnictwo. Tak się stało właśnie w przypadku "Transcendence". Do tej pory gustowałem głównie w jego żartobliwych wydawnictwach, zwłaszcza w tych, w których występował Ziltoid. Dlatego z "Z²" zasłuchiwałem się dowcipnym "Ziltoid: Dark Matters", natomiast świadomie pomijałem opływające w epickość "Sky Blue". I nagle przyszło "Transcendence", materiał, w który wsiąknąłem natychmiast. To jedno z tych wydawnictw, dla którego już przy pierwszym odsłuchu szukałem miejsca na mojej mocno przeciążonej półce. Z jednej strony czuję się zachwycony zawartością "Transcendence" jako albumu kompletnego, pełnego smaczków, zawierającego pełne spektrum emocji podanych na przeróżne sposoby, a z drugiej zdaję sobie sprawę, że to po prostu kolejny album Devina, który aż tak znacząco nie różni się od jego poprzednich wydawnictw. Jednak ciągle jestem porażony rozmachem, epickością i tym niesamowicie górnolotnym klimatem, jaki został zaserwowany na "Transcendence".
02. Haken - Affinity
(progressive metal/rock)
"Affinity" było dla mnie przed premierą wielką niewiadomą. Jasne, bardzo lubię i doceniam płytę "The Mountain" z 2013 roku, ale za wcześniejszymi wydawnictwami Haken...nie szaleję. Tymczasem najnowszy materiał Brytyjczyków okazał się być jakimś mariażem dotychczasowego progressive metalu granego przez Haken ze stylistyką, którą prezentuje norweska grupa Leprous. I nie mam tu na myśli żadnego kopiowania, a jednie inspirację. Zresztą Haken poszli dalej, oni na "Affinity" bawią się muzyką, momentami wręcz zahaczają o jakąś mieszankę rocka i synthwave, a później kompletnie zmienić klimat wchodząc w rejony djentu. Na "Affinity" po prostu dzieje się magia.
03. Ihsahn - Arktis.
(extreme progressive metal)
Vegard Sverre Tveitan znany szerzej jako Ihsahn to główny filar black metalowej kapeli Emperor od 1991 roku, ale od 2005 roku znany jest również ze swojego solowego projektu, który nazywa się po prostu Ihsahn. W ubiegłym roku pojawił się już szósty studyjny album solowego projektu Tveitana. Na "Arktis." muzyk nie eksperymentuje bardziej niż na swoich wcześniejszych wydawnictwach. Najprościej prezentowany przez Ihsahn styl można określić jako extreme progressive metal, a trochę szerzej to wybuchowy progressive metal z dodatkiem growli. "Arktis." to prawdziwa rewelacja, nawet porównując ten album do jego bezpośrednich poprzedników - "Das Seelenbrechen" z 2013 oraz "Eremita". Ihsahn to muzyk niebanalny potrafiący tworzyć niesamowite kompozycje, które wydają się być skomplikowane, ale jednocześnie nie brakuje im specyficznej przebojowości. Nawet najbardziej złożone numery Ihsahn zawarte na "Arktis." momentalnie wpadają w ucho. Aż strach pomyśleć co by się stało, gdyby kiedyś Ihsahn połączył swoje siły z Devinem Townsendem.
04. Almah - E.V.O.
(power metal)
Po tych progresywnych szaleństwach czas na coś prostszego, coś bardziej nastawionego na przebojowość. W 2005 roku Edu Falaschi założył kapelę Almah, która była jego solowym projektem, taką jednorazową odskocznią od jego wokalnej kariery w formacji Angra. Jednak ten poboczny projekt szybko przeistoczył się w pełnoprawną kapelę. Album "E.V.O." jest już piątym studyjnym wydawnictwem grupy Almah i chyba pierwszym, przy którym przysiadłem na dłużej. Dlaczego tak się stało? Ten album momentalnie mnie wciągnął niczym odkurzacz paprochy zalegające na dywanie. Cała tajemnica "E.V.O." tkwi w świetnych partiach wokalnych i dopasowanej do nich muzyce. To nie partie wokalne są dopasowane do muzyki, ale właśnie muzyka jest dopasowana do wokali. Często Edu wszystko zaczyna, a dopiero później dołączają do niego instrumentaliści. Chociaż instrumentalistom nie można niczego zarzucić, naprawdę dają radę i świetnie wypełniają powierzone im zadania. Kolejnym niezwykle ważnym elementem tego wydawnictwa jest przebojowość i chwytliwość melodii. Refreny momentalnie wpadają w ucho i długo nie dają o sobie zapomnieć.
05. Cauldron - In Ruin
(heavy metal)
Do tej pory w moich rocznych podsumowaniach brakowało miejsca dla wydawnictw Cauldron. Nie chodzi tutaj o to, że Kanadyjczycy przed "In Ruin" grali słabo, czy pomijałem ich płyty specjalnie. Po prostu nie było mi po drodze z ich retro podejściem do heavy metalu. I prawdę mówiąc nie myślałem, że ich zeszłoroczny album to zmieni. "In Ruin" nie zaskoczył u mnie przy pierwszym odsłuchu, nawet nie przy drugim. Przypadkowy zbieg wydarzeń sprawił, że wróciłem do "In Ruin". Naszła mnie chęć na obejrzenie najmniej halloweenowej części serii "Halloween", czyli "Halloween III: Season of the Witch". Miejscem akcji tej produkcji jest miasteczko Santa Mira i zapewne zupełnie przypadkiem tak samo nazywa się jeden z numerów Cauldron zamieszczony na płycie "In Ruin" (no dobra, to wcale nie przypadek). I tak podążając za ciekawością odkryłem zawartość czwartego studyjnego albumu Kanadyjczyków na nowo. Nagle materiał wydał mi się ciekawy, doskonale przemyślany i pełen klimatu z dreszczykiem rodem z horrorów lat 80-tych. Oczywiście już wówczas album zaskoczył i nie mogłem się od niego oderwać.
06. Virus - Memento Collider
(progressive metal/avantgarde metal)
Nadal się zastanawiam, dlaczego tego album trafił akurat tutaj? Równie dobrze mógłby się znaleźć w podsumowaniu rockowym, jak i metal mix. Ale skoro, już umieściłem go w tym zestawieniu, to niech będzie, no trudno. Klimat "Memento Collider" mocno kojarzy mi się z twórczością norweskiej grupy Vulture Industries. W przypadku Virus również mamy mroczny, jakiś pokręcony klimat rodem z gotyckiej opowieści grozy. Ten zaczyna się przy dość długim otwieraczu i przelewa się kolejne numery zawarte na "Memento Collider". Mimo tego mrocznego klimatu i wzmagającego go wokalu poszczególne kompozycje potrafią być nadzwyczaj skoczne i przebojowe, co tworzy swoisty kontrast. Jednocześnie chciałbym zaznaczyć, że twórczość norweskiej grupy Virus nie jest dla każdego. Wszak często zdarzają się tutaj sytuacje kiedy wokalista i instrumentaliści idą jakby zupełnie innym kierunku i raz po raz łypią na siebie patrząc, czy nie za daleko się od siebie oddalili. W każdym razie album jest niezwykły w swojej niesamowitości i tylko ta kategoria gatunkowa, w której go umieściłem trochę mnie uwiera.
07. Rhapsody Of Fire - Into The Legend
(power/symphonic metal)
Luca Turilli's Rhapsody po świetnym starcie bardzo szybko się wypaliło serwując nudnego niczym flaki kloca zatytułowanego "Prometheus, Symphonia Ignis Divinus". Problem w tym, że Rhapsody Of Fire pod dowództwem Alexiego Staropoliego też nie zachwyciło na swoim ostatnim wydawnictwie, czyli "Dark Wings of Steel" z 2013 roku. Ale po wpadce Turilliego w 2015 roku przyszedł czas na kontrę Rhapsody Of Fire. I taki zmasowany atak nastąpił za sprawą płyty "Into The Legend". Może nie jest to wydawnictwo na miarę "From Chaos to Eternity" czy "The Frozen Tears of Angels", ale przebojem wbiło się do czołówki najlepszych albumów Rhapsody Of Fire. Słychać, że muzycy byli w świetnej formie przy nagrywaniu tego materiału. Rozmach i epickość tego wydawnictwa po prostu porażają. Oczywiście nie brakuje tutaj wirtuozerskich popisów gitarzystów, czy klawiszowca (naczelnego dowódcy), ale często na pierwszy plan wysuwa się świetny wokal Fabio Lione. Szkoda, że to ostatni album Rhapsody Of Fire, jakie znamy, wszak po niedawnych roszadach w składzie Staropoli musiał na nowo obsadzić 3/5 składu.
08. Herman Frank - The Devil Rides Out
(heavy/power metal/hard rock)
Herman Frank to były gitarzysta takich legendarnych formacji jak Accept, Sinner, czy Poison Sun (no dobra, ta ostatnia kapela to jakiś kiepski żart). W 2008 roku ten muzyk postanowił wystartować z solowym projektem i zaczął bardzo dobrze, bo od wysokoenergetycznego heavy metalu zamkniętego w albumie "Loyal to None" i później kompletnie mi zniknął. Wydany trzy lata po debiucie "Right in the Guts" kompletnie mnie nie obszedł. I sięgając po "The Devil Rides Out" nie spodziewałem się niczego specjalnego. Tymczasem dostałem świetny, momentalnie wpadający w ucho heavy metal ze sporymi elementami power metalu i wsparty na hard rockowych filarach. To wydawnictwo to prawdziwa moc heavy metalowych przebojów w staroszkolnym stylu.Wreszcie w kapeli odnalazł się wokalista Rick Altzi, który na "Right in the Guts" sprawiał wrażenie kiepskiego zastępstwa za Parcharidisa. Słuchając "Th Devil Rides Out" już nie mogę się doczekać kolejnego wydawnictwa Hermana Franka, liczę na jeszcze większą dawkę heavy metalowych hitów.
09. Evergrey - The Storm Within
(progressive metal)
Każde wydawnictwo Evergrey robi różnicę (no prawie każde) i nie inaczej jest w przypadku "The Storm Within". Grupa dowodzona przez niezwykle charyzmatycznego Toma Englunda po raz kolejny udowodniła, że w tradycyjnym progressive metalu nie ma sobie równych. Członkowie Evergrey nie silą się na ekwilibrystyczne wygibasy muzyczne, żeby w szczególnie oryginalny sposób zamieścić w swoich kompozycjach pełne spektrum emocji. Przychodzi im to nadzwyczaj naturalnie. I praktycznie od samego początku aż do końca ta płyta trzyma w szachu słuchacza - Englund co rusz atakuje na przemian numerami o większym ciężarze gatunkowym przeplatając je przebojowymi kompozycjami, które momentalnie wpadają w ucho. Znalazło się również miejsce dla przyjemnych ballad. Nie bez znaczenia dla tego wydawnictwa są gościnne występy Cariny Englund oraz Floor Jansen.
10. Twilight Force - Heroes Of Mighty Magic
(symphonic/power metal)
Mam wrażenie, że kapela Gloryhammer za sprawą swojego debiutanckiego albumu "Tales from the Kingdom of Fife" przetarła szlak dla różnej maści dziwacznych formacji grających power metal wyglądających niczym zagorzali wielbiciele LARPa. Jedną z grup, która skorzystała z tej okazji jest szwedzka kapela Twilight Force. Kiedy pierwszy raz zetknąłem się z twórczością tej grupy to nie chciało mi się wierzyć, że takie zespoły jeszcze istnieją. Na gitarach elfy, na wokalu barbarzyńca do złudzenia przypominający marvelowskiego Thora, a za ich plecami czai się klawiszowiec-mag. Serio? I faktycznie może to śmieszyć. Nie, to wręcz musi śmieszyć. Ale nie mogę przejść obojętnie obok ich drugiego albumu, czyli "Heroes Of Mighty Magic" (naprawdę Ubisoft jeszcze im nie wytoczył procesu?). Zawartość tego wydawnictwa mógłbym określić jako disney fantasy metal. Ten materiał brzmi jakby członkowie Twilight Force byli bohaterami najnowszej animacji ze stajni Disney'a, w której epicka przygoda w świecie fantasy opowiadana jest za pomocą niezwykle przyjemnych i skocznych kompozycji. Oczywiście wszystko jest tutaj do granic cukierkowe, lekkie, melodyjne, ale zarazem błyskawicznie wpada w ucho.
---------------------------------------------
11. Running Wild - Rapid Foray
12. Ceti - Snakes Of Eden
13. Wolf Hoffmann - Headbanger's Symphony
14. Attick Demons - Let's Raise Hell
15. Grand Magus - Sword Songs
16. Paul Wardinham - Spiritual Machines
17. Myrath - Legacy
18. Throes Of Dawn - Our Voices Shall Remian
19. Nerville - The Grand Design
20. Primal Fear - Rulebreaker
21. Epica - The Holographic Principle
22. Avantasia - Ghostlights
23. Narnia - Narnia
24. Acid Drinkers - Peep Show
25. DGM - The Passage
26. Nightmare - Dead Sun
27. Freedom Call - Master Of Light
28. Thunderstone - Apocalypse Again
29. Anvil - Anvil Is Anvil
30. Iron Savior - Titancraft
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz