niedziela, 22 października 2017

Podsumowanie miesiąca - wrzesień 2017

Wrzesień podobnie jak czerwiec przygniótł mnie ilością premierowych wydawnictw. Płyt było takie zatrzęsienie, że musiałbym poznawać po kilka dziennie, żeby wyrobić się z nimi w ciągu trzydziestu dni (mniej więcej takie są przerwy między kolejnymi podsumowaniami). I pewnie jak się domyślacie, nie dałem rady. Udało mi się przesłuchać mniej więcej 40 pozycji i doszedłem do wniosku, że to w zupełności wystarczy, żeby podsumować miesiąc. Oczywiście okazało się, że chciałbym w swoim podsumowaniu umieścić dwadzieścia pozycji zamiast dziesięciu, więc musiałem ciąć ile wlezie. I takim oto sposobem zdecydowałem się na odrzucenie około dziesięciu płyt, które według mnie zasługiwały na znalezienie się w top 10...ale w mniejszym stopniu niż te, które finalnie się w nim znalazły. Bez zbędnego przedłużania - jeżeli nie znajdziecie tutaj jakiejś pozycji, którą się zasłuchiwaliście we wrześniu, to nie miejcie mi tego za złe. Po prostu musiałem dokonać surowej selekcji, a to nigdy nie jest łatwe, zwłaszcza w przypadku tak dużej ilości dobrych wydawnictw.


(progressive metal/rock)

Zestawienie otwiera kapela, która nie tak znowu dawno kompletnie zmieniła swój styl muzyczny. Jeszcze kilka lat temu The Contortionist obracali się w deathcore'owych klimatach dorzucając do nich szczyptę djentu. Przy okazji wydanego w 2014 roku "Language" odeszli od ciężkich klimatów na rzecz progresywnego metalu. Na "Clairvoyant" zrobili kolejny krok i jeszcze bardziej złagodzili swoje brzmienie znacznie przesuwając się kierunku rockowego grania. Ich najnowszy materiał udowadnia, że nawet grając w przeszłości ekstremę można pójść w ciekawą stronę. Przy czym ta ich zmiana wygląda na bardzo naturalną i dobrze przemyślaną (nie tak jak w przypadku Suicide Silence, czy My Ticket Home). "Clairvoyant" to materiał pełen niezwykle przyjemnych melodii połączonych z emocjonalnymi partiami wokalnymi Michaela Lessarda.

(stoner metal)

Na fanpage'u wspominałem, że nigdy nie słucham muzyki Major Kong z płyt, mimo tego chodzę na ich koncerty. Na żywo ich numery wypadają świetnie, ale nigdy nie sięgałem po ich albumy studyjne obawiając się, że gdzieś pryśnie ta magia, którą tworzą podczas swoich występów. Jednak po koncercie promującym "Brace For Impact" zdecydowałem się zaryzykować. Zachęciły mnie też opinie rozżalonych fanów, którzy zaczęli zarzucać kapeli, że ta za bardzo odchodzi od klimatów muzycznych z wcześniejszych lat. "Brace For Impact" faktycznie można by nazwać materiałem dość eksperymentalnym jak na standardy Major Kong. Ale czy jakościowo ich muzyka coś z tego powodu straciła? W żadnym wypadku. Panowie nadal trzymają się stonerowych klimatów i nie próbują uderzać w inne rejony metalowego, czy rockowego światka. Pozostaje tylko liczyć na to, że za sprawą "Brace For Impact" zgarną trochę nowych fanów, którzy do tej pory raczej omijali ich muzykę.

08. Vulture Industries - Stranger Times
(progressive metal/avantgarde metal)

Cztery lata trzeba było czekać aż norweska grupa Vulture Industries zdecyduje się wydać następcę świetnego "The Tower". "Stranger Times" zaczęła swój żywot na crowdfundingu, a ostatecznie została wydana przez Season Of Mist. Vulture Industries to bardzo specyficzna kapela, która w swojej muzyce zawiera sporą dawkę szaleństwa, którą w udany sposób przekazują również za sprawą wideoklipów. Już sam koncept kapeli, która od początku kreowała się na grupę złożoną z grabarzy wydaje się mocno pokręcony. Szaleństwo podkreślają specyficzne partie wokalne Bjørnara Nilsena. "Stranger Times" to godny następca świetnego "The Tower" i naprawdę nie można się tutaj do niczego przyczepić. To dalsza eksploracja dość unikalnego stylu, w jakim porusza się ta norweska formacja. Mimo dość ciężkiego klimatu nie sposób odmówić poszczególnym numerom przebojowości i lekkości.

(psychodelic rock/stoner rock)

Bardzo polubiłem niemiecką grupę Kadavar zaraz po premierze płyty "Berlin" w 2015 roku, chociaż już "Abra Kadavar" z 2013 roku wzbudzała moje zainteresowanie twórczością tej kapeli. Jako, że jednak "Berlin" ceniłem o wiele bardziej to czekałem na godnego następcę tego wydawnictwa i w końcu się doczekałem. "Rough Times" to materiał, który garściami czerpie z klasyków takich jak chociażby Black Sabbath. I przy pierwszym odsłuchu byłem trochę zawiedziony zawartością nowej płyty Kadavar. Miałem dziwne wrażenie, że gdzieś w tym całym graniu zagubił się vintage rock, a na plan pierwszy wysunięty został psychodelic rock do spółki ze stonerem. Na tym ucierpiała również przebojowość i łatwość wpadania w ucho kawałków. Ale już przy kolejnych odtworzeniach zawartości "Rough Times" to wrażenie gdzieś zniknęło. Najnowsza płyta Kadavar jest jak najbardziej godna polecenia, nawet jeżeli nie jesteście fanami retro rocka.

(psychodelic rock/progressive rock)

Przy okazji zeszłorocznego koncertu Motorpsycho, który odbył w się w warszawskim klubie Progresja mocno złapałem się za ich muzykę. Wówczas kapela promowała album "Here Be Monsters", który zawierała prawdziwą perełkę w postaci kawałka "Big Black Dog". W czerwcu 2017 roku grupa przygotowała ścieżkę dźwiękową do sztuki teatralnej "Begynnelser". Ale wreszcie we wrześniu przyszła pora na nowy materiał, który jest bezpośrednim następcą "Here Be Monsters". Zawartość "The Tower" bardzo przypomina mi mój ulubiony album Motorpsycho, czyli wydany w 2001 roku "Phanerothyme". Chociaż brzmienie na najnowszej płycie Norwegów jest o wiele cięższe i mocno zahacza o stonerowe klimaty. Ale bardzo podoba mi się różnorodność kawałków zawartych na "The Tower". Niektórych momentach słyszę tutaj elementy, za które polubiłem grupę Ghost, ale też takie, przez które przykleiłem się do twórczości Creature With The Atom Brain. W tej całej różnorodności Motorpsycho pozostają Motorpsycho. "The Tower" przebija swojego poprzednika, ale nadal daleko jej do wspomnianego wcześniej "Phanerothyme".

(industrial rock/electro-industrial)

Gary Numan zaczynał swoją karierę muzyczną dokładnie 40 lat temu, a 39 lat temu będąc częścią grupy Tubeway Army wydał debiutancki album zatytułowany właśnie "Tubeway Army". Solowa kariera Gary'ego rozpoczęła się w 1979 roku, kiedy to na rynku muzycznym pojawił się album "The Pleasure Principle". Z początku Gary Numan kojarzony był głównie z synthpopem i pokrewnymi gatunkami, wraz z biegiem czasu wchodził coraz bardziej w industrialnego rocka. "Savage" jest dwudziestym pierwszym studyjnym albumem tego brytyjskiego muzyka. Stylistycznie jest on utrzymany w podobnym klimacie, co jego poprzednik, czyli wydany w 2013 roku "Splinter (Songs From a Broken Mind)". Mamy tutaj melancholijnego industrial rocka, w którym sporą rolę odgrywa elektronika. Całość okraszona jest bardzo charakterystycznymi wokalami Gary'ego Numana. "Savage" podobnie jak "Splinter" jest materiałem bardzo uzależniającym i posiadającym sporą dawkę potencjalnych hitów.

(death metal)

Do tej pory w podsumowaniu września dominowały spokojne klimaty, więc czas na coś ostrzejszego. Niedawno miałem okazję napisać recenzję płyty "Mortuary Cult", czyli trzeciego studyjnego wydawnictwa death metalowej grupy Incarnal. Muzycy z Puław zaserwowali 36 minut staroszkolnego szwedzkiego death metalu, który momentalnie wpada w ucho i przygniata do ziemi. Wypakowany ciężkim, dudniącym, wręcz grobowym brzmieniem materiał nie stroni od świetnych melodii gitarowych, wręcz idealnie się z nimi uzupełnia. Mogłoby się wydawać, że 36 minut to niewiele, ale w przypadku death metalu jest to odpowiedni czas do zaprezentowania pełnej klasy sieczki. "Mortuary Cult" powinien być wydawnictwem, który wciągnie Incarnal do polskiej ekstraklasy death metalu i przyczynić się do zaistnienia tej formacji w Europie. W tym momencie to najlepszy polski death metal w 2017 roku.

(technical death metal)

Poprzednie płyty Archspire kompletnie mnie nie jarały. Ot były to kolejne wydawnictwa, które idealnie wpisywały się w stylistykę technicznego death metalu. Natomiast "Relentless Mutation" już na długo przed premierą wzbudziło moje zainteresowanie. Był to jeden z najbardziej wyczekiwanych przeze mnie materiałów wśród wrześniowych premier. A wszystko to za sprawą udostępnianych przed premierą kawałków, które lądowały na serwisie youtube. "Relentless Mutation" w pełni spełnił oczekiwania jakie w nim pokładałem. Liczyłem na szalony materiał, diabelnie szybki, energiczny, z perkusją bijącą z szybkością karabinu gatlinga. I taki też się okazał trzeci studyjny album Archspire. Tutaj nie ma nawet chwili na złapanie oddechu, bo muzycy pędzą na złamanie karku. Zawartość "Relentless Mutation" trochę przypomina mi dokonania amerykańskiej grupy Rings Of Saturn. Ale muzyka Kanadyjczyków z Archspire sprawia wrażenie bardziej ułożonej i lepiej przemyślanej. "Relentless Mutation" to po prostu kwintesencja techniczego death metalu. 

(post-punk/deathrock)

Chyba żaden z fanów Beastmilk nie był zadowolony, kiedy z grupy odeszło większość muzyków. Sytuacja trochę się poprawiła, kiedy wspomniani muzycy założyli kapelę Grave Pleasures, która niemal z biegu zaczęła swoją działalność. Dość szybko został wydany debiutancki album zatytułowany "Dreamcrash", który jednak pozostawiał wiele do życzenia i był wyraźnie słabszy od "Climax". Nowa płyta sprawiała wrażenie nagranej na szybko i bez większego pomysłu. Na szczęście na tym nie zakończyła się działalność Grave Pleasures i rok później kapela zaprezentowała zawierającą dwa utwory epkę "Funeral Party", która już wypadała dużo ciekawiej niż "Dreamcrash". Oczywiście było to dobrym prognostykiem na przyszłość. I już kiedy zaczęły się pojawiać numery zapowiadające "Motherblood" byłem spokojny o jego zawartość. Beastmilk wróciło! "Motherblood" to duchowy spadkobierca "Climax". Post-punk zmieszany z deathrockiem daje świetny efekt. Numery są przesiąknięte niepokojącą atmosferą, ale jednocześnie promieniują przebojowością. To jest właśnie magia, którą władali muzycy Beastmilk i wreszcie udało się im ją opanować również pod szyldem Grave Pleasures. "Motherblood" to prawdziwa kopalnia hitów. Dodatkowego smaczku dodają świetne klipy promujące najnowszym materiał Grave Pleasures.

(symphonic death metal)

Septicflesh chyba nikomu nie trzeba przedstawiać. Ta grecka grupa to aktualnie najlepiej rozpoznawalny reprezentant nurtu symphonic death metal. Swoimi kolejnymi płytami muzycy Septicflesh udowadniali, że nie mają sobie równych. Praktycznie od samego początku grupa serwowała niesamowite wydawnictwa, w których agresywne granie mieszało się z pięknem muzyki symfonicznej. Ale to takie albumy jak "Sumerian Daemons", "Communion", czy "The Great Mass" sprawiły, że kapela znacząco prześcignęła swoich konkurentów. Po rewelacyjnym "The Great Mass" z 2011 roku apetyt fanów kapeli tylko rósł i każdy spodziewał się przynajmniej utrzymania tego poziomi przy okazji kolejnego wydawnictwa. Jednak jaki był "Titan" każdy wie. Album był jedynie przyzwoity i daleko mu było do swoich wielkich poprzedników. Stąd też nie bardzo wierzyłem w "Codex Omega". Jednak najnowszy materiał Septicflesh momentalnie mnie pochłonął. Ktoś mógłby powiedzieć, że "Codex Omega" to powtórka z "The Great Mass". I faktycznie te dwa wydawnictwa mają ze sobą sporo punktów wspólnych, ale czy to faktycznie źle? "The Great Mass" jest jednym z największych osiągnięć Septicflesh, więc nic dziwnego, że czerpią z niego garściami. Na razie na horyzoncie działalności tej greckiej grupy nie widnieje groźba "zjadania własnego ogona", więc niech nagrywają kolejne epickie płyty utrzymane w specyficznym dla siebie klimacie. Nie mam nic przeciwko następnym wariacjom na temat "The Great Mass", czy teraz raczej powinienem napisać "Codex Omega".

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz