czwartek, 22 czerwca 2017

Na skróty - odcinek 35

Tylko trzy miesiące trzeba było czekać na kolejną odsłonę cyklu "Na skróty". Ale już wszystkich oraz siebie samego przyzwyczaiłem do tego, że na każdy kolejny odcinek trzeba swoje odczekać. I chociaż zaczynałem pisać ten tekst jakoś w połowie maja, to z powodu ciągłego braku czasu, co też zbiegło się z dość intensywnym okresem koncertowym, finalna wersja 35 odcinku "Na skróty" pojawia się dopiero teraz. Ale mam nadzieję, że warto było trochę poczekać, tym bardziej, że ostatnio na DF jedyne pojawiające się teksty dotyczyły podsumowania miesiąca. Podobnie jak w przypadku poprzedniego odcinka, tak i tym razem wybrałem trzy epki z zupełnie rozbieżnych stylów muzycznych.


The Poisoned Hearts - Eternal Hunger
(gothic rock/new wave; 2017; Polska)
FB / Bandcamp

The Poisoned Hearts to jeszcze świeża warszawska kapela, która swoją działalność twórczą rozpoczęła w 2014 roku od wydania podwójnego singla zawierającego kompozycje "The Voyeur" i "The Night". Formacja zaczynała jako trio i nadal działa w takim składzie: Łukasz Bołdyn (wokal), Zuzanna Michalska (klawisze, chórki) i Adam Pawłowski (gitara, programowanie). Stylistyka, w jakiej poruszają się The Poisoned Hearts jest mocno sprzężona z gotykiem i muzyką new wave, która swoje triumfy święciła pod koniec lat 70-tych i działała prężnie do połowy lat 80-tych. Epka "Eternal Hunger" to pierwsze dłuższe wydawnictwo tej warszawskiej ekipy. Na płycie znaleźć można cztery autorskie kompozycje i jeden cover ("Love Will Tear Us Apart" Joy Division). Materiał rozpoczyna bardzo przyjemny, energiczny i melodyjny "The Ancient One". Zdecydowanie jest to kawałek, którym The Poisoned Hearts mogą się chwalić. Niczego tutaj nie brakuje, wokalista świetnie sprawdza się w tym klimacie i swoją manierą przypomina Jyrki69 z jego najlepszych lat. Cover "Love Will Tear Us Apart" wypadł naprawdę dobrze i kapela tchnęła w ten numer trochę nowego, gotyckiego ducha. Podejrzewam, że ten kawałek musi być żelaznym punktem koncertów dawanych przez The Poisoned Hearts (w imię zasady inżyniera Mamonia). Następny w kolejce jest melancholijny "When The Dawn Is Coming". Mimo dość smutnego klimatu jest do czego potupać nogą, a to głównie za sprawą wpadającej w ucho melodii. Chociaż ta nie jest aż tak dobra jak w "The Ancient One". Przedostatni kawałek zawarty na epce "Eternal Hunger" jest zdominowany przez elektronikę "Alice". Numer rozpoczyna się dość niemrawo, ale szybko nabiera tempa i powiedziałbym, że za sprawą tej elektroniki lekko zahacza o klimaty ebm (momentalnie pojawiające się skojarzenie z debiutanckim albumem Oomph!). Na pożegnanie The Poisoned Hearts serwują spokojniejszy i zdecydowanie wolniejszy "Deadline". Numer, który kojarzy mi się z ostatnimi dokonaniami The 69 Eyes, a to niestety nie jest dobry prognostyk. To jedyna kompozycja zawarta na epce "Eternal Hunger", którą mogę nazwać średniakiem. O ile po zakończeniu "The Ancient One", czy "Alice" chce się wcisnąć "replay" tak po przesłuchaniu "Deadline" zawsze czuję lekką ulgę, a nawet się cieszę, że za chwilę dostanę dużo bardziej energiczne i wpadające w ucho kawałki. Na szczęście numer kończący to jedyny zgrzyt na tej epce i całość mogę z czystym sumieniem polecić, zwłaszcza wielbicielom gotyckich i okołogotyckich brzmień. Pozostaje mi tylko czekać aż grupa dorobi się jeszcze kilku kawałków i będzie mogła wydać pełnowymiarowy album. 4,5/6


Vhäldemar - Old King's Visions
(heavy/power metal; 2017; Hiszpania)
FB / Bandcamp

Jeżeli czytając nazwę tej hiszpańskiej kapeli pękacie ze śmiechu to znaczy, że nie mieliście jeszcze okazji obcować z muzyką tej grupy. Oczywiście jest to sporym niedopatrzeniem, bo grupa działa aktywnie od niemal 20 lat, a debiutowała w 2002 roku albumem "Fight to the End". W tym momencie Hiszpanie mają na swoim koncie cztery pełne płyty studyjne, z czego ostatnia miała swoją premierę w 2013 roku (zresztą bardzo polecam odpalenie "Shadows of Combat"). Epka "Old King's Visions" została wydana w maju i zawiera cztery autorskie kompozycje oraz cover "Gorgar", który pierwotnie pojawił się w 2002 roku na składance "From Keepers of Jericho part II" (tribute dla Helloween). Mając w pamięci dotychczasowe wydawnictwa Vhäldemar zdaję sobie sprawę z potencjału tej formacji i niestety muszę stwierdzić, że epka "Old King's Visions" lekko rozczarowuje. Hiszpanie stylistycznie nadal trzymają się mieszanki heavy i power metalu, ale kawałki zawarte na ich najnowszym wydawnictwie nie są na tak wysokim poziomie jak kompozycje znajdujące się na "Shadows of Combat". O ile otwierający epkę "1366 (Old King´s Visions Part V)" wypada naprawdę dobrze, tak pozostałe numery już niestety nie zachwycają. Jeżeli znacie początki Vhäldemar to pewnie pamiętacie, że to formacja, która dość intensywnie szukała swojej tożsamości. W tych poszukiwaniach nawet uderzała w barbarzyńskie klimaty w stylu Manowar (dla przykładu "7" z albumu "Fight To The End"). Tymczasem słuchając utworu zamykającego "Old King's Visions" mam wrażenie, że tym razem Hiszpanie próbują uderzać w stylistykę Rhapsody Of Fire. Szkoda tym bardziej, że na płytach "Metal of the World" (2011) i "Shadows of Combat" (2013) formacja sprawiała wrażenie ugruntowanej stylistycznie i całkowicie autonomicznej. Wygląda na to, że cztery lata przerwy sprawiły, że muzycy znowu się zagubili i szukają nowej drogi. Epka jedynie przyzwoita, mimo to czekam na pełen materiał, którym panowie z Vhäldemar udowodnią, że nie muszą z nikogo kopiować. 3/6


Reign - Born To Rot
(beatdown hardcore; 2017; USA)
FB / Bandcamp

Reign to młoda kapela z Teksasu, która zdecydowała się poszerzyć i tak już obszerną core'ową scenę w USA. Formacja swój pierwszy materiał wydała w 2016 roku i była to epka zatytułowana "The Fracture Effect". Niespełna rok później grupa uderzyła z nowym krótkim materiałem, którym jest właśnie "Born To Rot". Na epkę składa się 6 kompozycji i już na początek Reign uderzają z grubej rury, bo w otwierającym płytę numerze "Patriarch" gościnnie pojawia się znany z Impending Doom wokalista Brook Reeves. Już od pierwszych dźwięków nisko strojonej gitary wiadomo, że to będzie core'owa rzeźnia najlepszej próby. I tak faktycznie jest. Oczywiście jak często bywa w tego typu przypadkach nie można tu mówić o jakimś odkrywaniu muzyki core'owej na nowo, czy chociażby w próbach jej urozmaicenia. Panowie z Reign grają wolno, ciężko i nie boją się walcować ile wlezie. Chociaż nie brakuje u nich bardzo energicznych zrywów, którymi pewnie podczas koncertów w udany sposób zapraszają zgromadzoną publiczność do "tańca". Jednak dominuje tu walcowanie. Wolne partie z przygniatającymi do ziemi gitarami. I tak naprawdę mogę się tutaj przyczepić tylko do dwóch elementów. Stylistyka, w której porusza się Reign nie jest niczym nowym, kapela też nie wnosi nic świeżego. To trochę odgrzewanie kotletów, które inni już dość dokładnie przemielili. Ale słuchając core'owego grania jestem przyzwyczajony do tego, że każdy od każdego kopiuje, albo raczej pożycza, a z połączenia różnych znanych elementów wychodzi coś nowego (choć tak naprawdę szczególnie "nowo" nie brzmi). Drugą kwestią jest brzmienie. Tego typu wydawnictwo powinno mieć porządne uderzenie. Kapela realizuje się w stylistyce będącej wypadkową Black Tongue i Xibalba. A przy takim ciężkim, walcowatym graniu z masą beatdownów i nisko strojonymi gitarami potrzebne jest potężne pierdolnięcie. Tego tutaj brakuje, brzmienie jest strasznie suche i dość skutecznie sprawia, że zawartość epki nie uderza z taką mocą, z jaką powinna. 3,5/6

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz