sobota, 8 maja 2010

Dionysus - Sign Of The Truth (2002)



Dionysus - Sign Of The Truth

Dionysus na myspace

Data wydania: 2002
Gatunek: power metal
Kraj: Szwecja

Tracklista:
01. Time Will Tell 05:04
02. Sign of Truth 05:32
03. Bringer of Salvation 04:33
04. Pouring Rain 05:20
05. Anthem (For the Children) 05:36
06. Holy War 05:24
07. Don't Forget 06:03
08. Walk on Fire 05:57
09. Never Wait 05:47
10. Loaded Gun (bonus track) 05:11


Debiutancki album szwedzkiej formacji Dionysus to wydawnictwo, do którego bardzo lubię wracać. Producentem "Sign Of Truth" był znany z kapeli Edguy i projektu Avantasia wokalista Tobias Sammet.

Już pierwszy kawałek niszczy - przecież "Time Will Tell" to szczyt melodyjności, zresztą kawałek cholernie chwytliwy - niby taki lekki i miękki aż do granic wytrzymałości, ale chyba nikt się tutaj agresywnego darcia i napieprzania w gitary nie spodziewał. Drugi kawałek jest szybszy, ale już mi tak w ucho nie wpadł - może przez widmo swojego poprzednika, który zniszczył. Jest szybko, jest przyjemnie, pan Hayer trochę wyje, ale o to chodzi - w końcu to wokalista powerowy pełną gębą. Za to ten kawałek zawiera bardzo fajną solówkę. Trzeci "utworek" zaczyna się ostrawo - aż się zdziwiłem, czy to na pewno dalej Dionysus, ale za chwilę pan Hayer zaśpiewał swoim zwykłym głosem i już wiedziałem, że to nie przeskoczyła mi płyta tylko dalej leci melodic power. Ten kawałek rządzi! Tylko niech nikt nie mówi, że to standard - bo akurat ten numer brzmi zupełnie inaczej niż wszystkie razem wzięte kawałki z ostatniej płyty Dionysus - nie wiem dlaczego, ale ja tutaj czuję ducha Gamma Ray. "Pouring Rain" to jeden z tych kawałków przez które kilka lat temu tak chętnie sięgałem po ten album. Co w nim jest? Nie wiem, jakaś tajemnica i jest bardzo w stylu "Walk On Fire". Ale nad tym kawałkiem będę się jeszcze rozpływał. Po prostu numer "Pouring Rain" to prawdziwie powerowy utwór z genialnym (a jakże) wokalem Olafa.

"Anthem"? Uwielbiam kawałki, które zaczynają się dobrym intrem - kawałek bez dobrego intra jest u mnie od razu niżej notowany, co nie znaczy, że intro może być ciekawe a reszta opierać się na utartym schemacie. Jednakże intro jest bardzo ważne. I nie wiem co się dalej stało z "Anthem", bo mi śmignął, że nawet nie zdążyłem poubijać podłogi nogą...Narzekać nie będę, utwór przyjemny, śmignął z prędkością światła - widocznie zadziałała zasada "wszystko dobre szybko się kończy". Za to przy "Holy War" już zdążyłem się trochę poruszać nogą. No i znowu wypaśna solówka przy wtórze marszu - zwolnienie tempa i wejście gitary. A Olaf znowu wymiata - tyle, że ten kawałek kojarzy mi się z Freedom Call...podobne rytmy, tylko ta solówka nie jest w stylu Freedom Call. No i utwór, bez którego album power czy też melodic metalowy obejść się nie może - obowiązkowa wciskająca z oczu łzy ballada "Don't Forget"...pozwolę sobie tutaj na pewną zgryźliwość - gdyby nie Hayer to dałbym głowę, że ten kawałek został napisany dla Boyz II Men (tak tych od "End Of The Road"). Zdecydowanie brakuje w tej balladzie niezbędnej mocy - jest jakoś tak nijako.

No dobra, ale ja to potraktuję jako ciszę przed burzą, bo następny jest (tak!) spacer po ogniu! Wreszcie, całą płytę czekałem na ten kawałek. Kawałek jest wolny, ja go traktuję jako balladę, dlaczego? Bo mimo tego, że jest mocny to nie jest za szybki, nie jest to demon szybkości, wręcz przeciwnie kawałek jest klimatyczny. I to jest najlepszy numer Dionysus - ever. Po pierwsze mamy ładne intro (jak już wspominałem ten punkt jest bardzo ważny), mamy mocarną gitarę i najmocniejszy na tym krążku wokal Olafa Hayera. Poza tym kawałek mimo swojej powolności wpada w ucho z...prędkością światła. I nie można się go pozbyć. I niech ktoś mi wytłumaczy w jaki sposób zespół nie umieścił swojego najlepszego utworu na płycie "The Best Of..."? Bo dla mnie to jest jakieś dziwactwo. Regulaminowy czas płyty kończy szybki "Never Wait", i widać, że Olaf na poprzednim kawałku się naprawdę rozkręcił, bo tutaj znowu daje czadu. Gitary i perkusja grają w galopującym tempie, ale nie ma w tym jakiejś przesady. Ważne są też zwolnienia tempa, po których następuje uderzenie gitar niczym grom. Jest to bardzo dobry kawałek na zakończenie albumu.

Jako bonus dodany to płytki jest też utwór "Loaded Gun", który moim skromnym zdaniem zasługuje na miano killera - jest tutaj wszystko to, co powinno się znaleźć w takim kawałku - jest moc, jest odpowiednie tempo, jest chwytliwy refren, dobra praca gitar i perkusji...o wokalu już nie wspominam, bo czy Olaf Hayer może zawieźć? (proszę nie patrzyć w kierunku "Fairytales & Reality") Moc, po prostu czysta moc. I dzięki temu, że jest to killer to też nie usłyszymy go na kompilacji "The Best Of...", bo po co?

Ten album to absolutny wymiatacz, nawet jak go teraz słucham (a od jakiegoś czasu raczej od melodic poweru stronię) to mam wrażenie, że dużo mnie omija i nie wiedzieć czemu nadal uważam, że ten album rządzi. Nie ma tutaj ani jednego słabego numeru (pomińmy milczeniem "Don't Forget"...złą nazwę dla tego kawałka wybrali, ja bym dał "Please Forget"). Jest odpowiednia ilość "zabijaczy", jest klimat i nie ma standardów, od których aż kipi na ostatnim krążku. No i jest "Walk On Fire". Maksymalnej oceny dać nie mogę, bo nie wiem jaką wtedy notę powinien mieć album "Anima Mundi".

Ocena: 8/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz