niedziela, 31 stycznia 2010
The Golden Age - Unlock Yourself (2009)
The Golden Age - Unlock Yourself
The Golden Age na myspace
Data wydania: 02.06.2009
Gatunek: hardcore/punk
Kraj: USA
Tracklista:
01. Compass
02. Re-Align
03. Live Together, Die Alone
04. The Constant
05. Outside Of Time
06. Old Ghost
07. The Key
08. The Flame
09. Meanwhile
10. Recharge
11. Fall
12. Unlock Yourself
Tutaj chyba nie muszę tłumaczyć swojego zainteresowania ;-) Tak, oczywiście, że chodzi o okładkę autorstwa Mike'a Mignoli (twórcy m.in. Hellboy'a). Za to trochę mnie przeraził ten punk w gatunku. Łączenie hardcore'a z punkiem raczej nie za dobrze mi się kojarzy - zwłaszcza jak zespołów grających "kalifornijski punk" zaczęło wyrastać niczym grzyby po deszczu.
Na szczęście album The Golden Age, który jest drugim w ich dorobku, jest niezwykle przyjemny do słuchania. Co prawda to nie hardcore, który zaprezentowała w tym roku chilijska kapela 562, ale i tak jest fajnie. Tych "kalifornijskich" wstawek jest kilka, ale jakby spojrzeć na ten album jako na całość to wcale dużo tego nie ma. Utwory krótkie, ale treściwe. Dużo krzyków, mało finezji w graniu - za to dużo chaosu współgrającego z melodiami. Momentami miałem wrażenie, że wokalista nie do końca śpiewa zgodnie z muzyką - tzn. muzyka idzie sobie, a wokalista śpiewa dla siebie. Najgorsze jest to, że nawet po kolejnym odsłuchu nie umiem z tego materiału niczego wyłowić. Poza tym, że słuchało mi się tego naprawdę fajnie (bo to ani skomplikowane, ani nie połamane, ani szczególnie zbrutalizowane) to w żadnym wypadku nie umiem wyciągnąć chociażby jednego killera, który by się wyróżniał spośród tych 12 utworów. Chociaż nie...może to być "Live Together, Die Alone", który mnie już podczas pierwszego odsłuchu zmusił do spojrzenia na tracklistę i zamykający album kawałek tytułowy. Tak numer "Unlock Yourself" zdecydowanie zasługuje na wyróżnienie - fajnie grające gitary (tak nieco inaczej) i melodyjny refren (właśnie ten dodatek typowo "kalifornijski"), który niekoniecznie mnie razi :-)
Podsumowując taka płyta, po której odsłuchu można spokojnie powiedzieć, że przyjemnie się spędziło to kikadziesiąt minut (album trwa około 25 minut). Nie ma zachwytów, bo tych też się nie spodziewałem. Jest za to fajnie i do przodu z lekkim "kalifornijskim" duchem.
Ocena: 7/10
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz