wtorek, 6 listopada 2012

Najlepsze albumy października 2012

Październik minął, premier płytowych było naprawdę dużo - zresztą był to miesiąc, na który czekałem z niecierpliwością. Na październik wiele core'owych kapel zapowiedziało swoje nowe wydawnictwa - z większością z nich wiązałem ogromne nadzieje. Ale jak to zwykle bywa z całej grupy kilka albumów okazuje się niewypałami. Wówczas znikąd atakują kapele, od których niczego dobrego raczej się nie spodziewałem.

Tradycyjnie rozpocznę od największych rozczarowań spośród październikowych premier. Na pierwsze miejsce typuję August Burns Red i ich świąteczny album. Prawdę mówiąc do samego końca nie chciałem uwierzy w to, że kapela pokroju August Burns Red zdecyduje się na strzelenie sobie takiego samobója. Owszem można do tej płyty podejść z dystansem, można również sobie pomyśleć, że muzycy pewnie dobrze się bawili nagrywając ten album. Ale po co go wydawali? Już widzę miny tych "szczęśliwców", którzy zamówili ten album w preorderze. Jak dla mnie "August Burns Red Presents-Sleddin' Hill, A Holiday Album" to przede wszystkim maksymalnie chybiony pomysł. Jeżeli chodzi o takie świąteczne wariacje to do przyjęcia są jeszcze wydawnictwa typu "A Very Brutal Christmas" Austrian Death Machine - wszak to epka zawierająca zaledwie trzy numery, a tylko jeden z nich jest świąteczny. Na pewno rozczarowaniem jest dla mnie również nowy album Machinae Supremacy. Zresztą ta kapela oczarowała mnie tylko jednym swoim wydawnictwem - "Overworld" z 2008 roku. Podobnie niespecjalnie wypadła kapela Soulspell, z którą wiązałem ogromne nadzieje - wszak w momencie, kiedy Avantasia zaczęła brnąć nowo obraną przez Sammeta drogą, to właśnie brazylijska kapela Soulspell dostarczała melodyjnego metalu w operowych klimatach trzymającego wysoki poziom. Niestety ich "Hollow's Gathering" jest niesamowicie nudny i nijaki. Prawdę mówiąc za każdym razem podchodząc do tego albumu miałem spore problemy z dotrwaniem do jego końca.

Teraz kolej na nieco mniejsze rozczarowania, ale jednak rozczarowania. Na pierwszym miejscu KISS ze swoim albumem "Monster", na który czekałem z niecierpliwością. Tym wydawnictwem panowie potwierdzili tylko tyle, że brakuje już im pomysłów na hity, jakie nagrywali przed laty. Teraz są po prostu jedną z wielu legend, która w lepszy bądź gorszy sposób chce doczekać do emerytury. Zawiodłem się również na Onward To Olympas - to jedna z moich ulubionych metalcore'owych kapel. Niestety tym razem nie udało im się utrzymać poziomu "This World Is Not My Home" i "The War Within Us". Nowego wydawnictwa słucha się dobrze, ale nic więcej. Podobnie ma się sprawa z War From A Harlots Mouth, jak i Parkway Drive. Obydwie te kapele wydały dobre albumy, ale jednak spodziewałem się po nich czegoś zdecydowanie lepszego.

Już sobie ponarzekałem, więc czas na pochwały - zacznę od albumów, które nie zmieściły się do mojego zestawienia. Bardzo pozytywnie zaskoczyła mnie kapela Stone Sour, której to nowe dzieło stawiałem początkowo bardzo wysoko, jednak album okazał się dość nierówny przez co zabrakło dla niego miejsca. Podobnie ma się sprawa z Aeternam - tutaj jednak sprawa jest nieco bardziej złożona, ponieważ Aeternam to kapela, która niedawno debiutowała - zresztą debiutowała bardzo dobrze. Mam wrażenie, że muzycy wpadli w pułapkę drugiej płyty - i niestety nie udało im się jej ominąć. W każdym razie album "Moongod" może się podobać. Na pewno żałuję, że w poniższym zestawieniu zabrakło miejsca dla Thy Art Is Murder i The Accacia Strain - obydwie kapele grają deathcore i robią to świetnie, ale jednak ich albumy okazały się słabsze niż te, które zamieściłem w swoim topie. W każdym razie Thy Art Is Murder coraz lepiej sobie radzą i warto mieć tę kapelę na oku. Na pewno warto też poświecić chwilę na zapoznanie się z materiałem przygotowanym przez połączone siły Cancer Bats i Bullet For My Valentine - czyli projekt AxeWound i ich debiutancki album zatytułowany "Vultures". Nie jest to może nic specjalnie odkrywczego, raczej metalcore na dobrym poziomie. Wielbiciele nieco ostrzejszego grania powinni też zaprzyjaźnić się z nowymi albumami Neurosis i Pig Destroyer.

Kilka pozycji z mojego top 10 z tego miesiąca jest dla mnie zaskoczeniem. Do dziesiątki załapała się dość niezwykła płyta bardzo oryginalnej kapeli jaką jest Stolen Babies. Nigdy specjalnie nie gustowałem w tego typu graniu, ale płyta "Naught" jest tak różnorodna, że ciężko mi było przejść obok nie obojętnym. Texas In July i Converge to chyba jedne core'owe kapele, na których nie zawiodłem się w tym miesiącu - o ile odnośnie Converge byłem spokojny, o tyle Texas In July było dla mnie jednak sporą niewiadomą (mimo bardzo dobrego poprzedniego albumu). Anaal Nathrakh w sumie nagrali to, czego od nich oczekiwałem - energiczny, brudny i wciągający album w klimatach około black metalowych. Graveyard kompletnie mnie zaskoczyli - obok ich poprzedniego albumu jakoś przeszedłem bez zachwytów, które w jego przypadku były powszechne. Natomiast "Lights Out" to naprawdę klimatyczna mieszanka różnych rockowych stylów - od hard rocka, poprzez psychodelicznego rocka i na stoner rocku kończąc. Oczywiście nie brakuje też retro rocka. The Haarp Machine to debiutanci z Wielkiej Brytanii, którzy grają mieszankę progresywnego death metalu, djentu i odrobiny metalcore'a. Jest to jeden z najlepszych debiutów tego roku. Kamelot po odejściu Roy'a Khana był jedną wielką niewiadomą, w końcu jego wokal tak mocno zrósł się z muzyką Kamelot, że ciężko było sobie wyobrazić kogokolwiek innego na jego miejscu. Okazało się jednak, że Tommy Karevik świetnie zastąpił swojego poprzednika. A nowy album Kamelotu brzmi jakby w kapelę wszedł nowy duch. Z kolei trzecia lokata dla Nonpoint to dla mnie spore zaskoczenie - po tej formacji spodziewałem się prędzej kolejnego średniaka, niż albumu, do którego będę bardzo często wracał. "Nonpoint" to wreszcie równy album i mam wrażenie, że kapela po wielu zmianach w składzie odżyła podobnie do Kamelotu. Klone ponownie serwuje zdecydowanie spokojniejszą wersję Gojiry - jakby nie patrzeć jednej z kapel, na której Klone się wzoruje. Podobnie jak wcześniejsze wydawnictwa, tak i "The Dreamer's Hideaway" nie należy do prostych płyt, ale kiedy już się wkręci to ciężko się do niej uwolnić. I największym zaskoczeniem w tym miesiącu jest dla mnie Paragon - kapela, która nagrała album w starym stylu. Jest to zwykły niemiecki heavy metal (nazywany przez niektórych "kanciastym"). Ale Paragon podobnie jak Accept pokazują, że można grać w starym stylu i robić to świetnie. "Force Of Destruction" to jeden z najlepszych albumów utrzymanych w starych heavy metalowych klimatach, jakie słyszałem w tym roku.

I obawia się, że październik był ostatnim tak płodnym miesiącem, jeśli chodzi premiery płytowe w tym roku - listopad wygląda ubogo, a grudzień zapowiada się zdecydowanie gorzej niż w zeszłym roku.

01. Paragon - Force of Destruction

02. Klone - The Dreamer's Hideaway

03. Nonpoint - Nonpoint

04. Kamelot - Silverthorn

05. The Haarp Machine - Disclosure

06. Graveyard - Lights Out

07. Anaal Nathrakh - Vanitas

08. Converge - All We Love We Leave Behind

09. Texas In July - Texas In July

10. Stolen Babies - Naught

2 komentarze:

  1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  2. Z nowym duchem Kamelotu to bym polemizowała:) Choć da się posłuchać, to nie powala mnie jak poprzednie dzieła. Za to Paragon - zasłużone pierwsze miejsce.

    OdpowiedzUsuń