czwartek, 4 lipca 2013

Najlepsze albumy czerwca 2013

Pierwszy upalny miesiąc już minął, a wraz z nim w zapomnienie odeszła pierwsza połowa roku 2013. To dobry moment na podsumowanie półrocza, zwłaszcza w przypadku koncertów. Było to niezwykle owocne sześć miesięcy w tej kwestii. Wielkie kapele, niezapomniane występy, efektowne scenografie, ale i puste sale, słaba organizacja, itp. (na szczęście tych było zdecydowanie mniej). Ale o tym później i w oddzielnym poście (mam nadzieję, że najpóźniej pojawi się pod koniec przyszłego tygodnia). Na szczęście czerwiec to też dość bogaty miesiąc w przypadku premier - choć póki co chyba najsłabszy od początku roku. Mimo tego nie narzekam, bo było czego słuchać i czym się ekscytować (mimo kilku wyraźnych wpadek). Zapraszam na podsumowanie czerwca.

Tradycyjnie zacznę od rozczarowań, a tych niestety w szóstym miesiącu 2013 roku nie zabrakło. Pierwsze miejsce w tej kwestii należy się wikingom z Amon Amarth. Już "Surtur Rising" z 2011 roku był słabszy od poprzednich wydawnictw, jednak jeszcze dało się z niego wyciągnąć co ciekawsze utwory. Niestety w przypadku "Deceiver Of The Gods" szukałem takich wybijających się ponad przeciętność numerów i po wielu odsłuchach nie znalazłem nic. Co ciekawe kapela kompletnie spuściła z tonu, bo na albumie brakuje mocy, której zawsze na wydawnictwach Szwedów było aż nadto. W każdym razie nowy materiał Amon Amarth jest dla mnie nudny i nijaki, taki jakby wymuszony. Drugim poważnym rozczarowaniem jest premierowe wydawnictwo amerykańskiej formacji Huntress. "Spell Eater" wydany w 2009 roku był nie tyle świeży, czy odkrywczy co bardzo przyjemny w odsłuchu. Formacja dzięki swojemu heavy metalowi, jak i bardzo atrakcyjnej wokalistce szybko wskoczyła do wyższej klasy rozgrywkowej. Ale zawsze należy pamiętać o tym, że każda kapela przechodzi test drugiej płyty. W końcu część zespołów całe swoje siły przekłada na pierwszy materiał, a później działają tylko za sprawą znanej nazwy, czy jeszcze częściej dobrego debiutu. Tak niestety jest w tym przypadku - "Starbound Beast" to średni heavy metalowy album, który kompletnie nie wybija się ponad przeciętność. Jedynym ratunkiem dla kapeli mogą okazać się wdzięki Jill Janus (wokalistki zespołu) - w końcu tonący brzytwy się chwyta. Trzecim sporym rozczarowaniem jest nowy solowy materiał Mike'a Chlasciaka. Cały czas w pamięci mam naprawdę dobry projekt Painmuseum i album "Metal For Life". Tak, zdaję sobie sprawę, że to nie był solowy album Metal Mike'a, ale jednak był sygnowany jego nazwiskiem. Szkoda, że "The Metalworker" to nudny i niezwykle wtórny materiał. Do samego Chlasciaka nie można mieć pretensji, bo akurat jego partie gitarowe brzmią wyśmienicie - to cała reszta zawaliła. Trzeba liczyć na jakiś nowy materiał od Painmuseum. To chyba na tyle jeśli chodzi o największe wpadki czerwca.

Czas na te ważniejsze wydawnictwa, ale te, które nie załapały się do top 10. Na czoło wysuwa się King Conquer - kapela deathcore'owa, która w czerwcu wydała swoją drugą płytę. Niby nowy materiał nie  jest specjalnie wyróżniający się we wspomnianym gatunku, a jednak album "1776" mocno wpadł mi w ucho. Ponadto mam wrażenie, że to jedno z najlepszych deathcore'owych wydawnictw z tego roku. Drugim podobnie ciekawym materiałem, który nie trafił do dziesiątki jest nowy album Orphaned Land, który zatytułowany został "All Is One". Izraelczycy zaprezentowali ciekawy folk metal utrzymany w klimatach bliskiego wschodu. Wielbiciele orientalnych rytmów na pewno będą zadowoleni z tego wydawnictwa - mi jednak czegoś w nim zabrakło. Jakiejś mocy, czegoś, czego mnóstwo jest na debiutanckim albumie francuskiej kapeli Acyl. Mimo tego polecam "All Is One", bo to kawał naprawdę dobrego grania. Do tej grupy mógłbym dorzucić jeszcze nowy album Attila, oraz The Black Dahlia Murder. Ci pierwsi wydawnictwem "About That Life" już ostatecznie określili swój styl jako partycore (metalcore/deathcore z tekstami o tematyce imprezowej). W sumie już widząc ich na żywo zwróciłem uwagę na to, że wokalista aż nazbyt często nawołuje ludzi do wspólnego imprezowania. Wyraz tego stylu mamy na albumie "About That Life" - nie ma co się doszukiwać tutaj czegoś głębszego, liczy się tylko dobra zabawa. Natomiast The Black Dahlia Murder to kapela o już ugruntowanej pozycji - grają w sumie od lat niezmiennie i mają swoją (dość liczną) rzeszę fanów. Ja ciągle się przekonuję do ich muzyki (połączenie mdm/deathcore, ale kompletnie różne od takiego Heaven Shall Burn). Na pewno "Everblack" jest wydawnictwem, które może kogoś niezdecydowanego zachęcić do bliższego zapoznania się z dotychczasowymi albumami tej formacji.

A teraz trochę o pierwszej piątce (drugą tradycyjnie pozostawiam bez komentarza). Pierwsze miejsce należy się polskiej formacji Nightly Gale. Na "Lust" czekałem chyba około roku- oczywiście licząc od pierwszych zapowiedzi. Na następcę świetnego "Imprint" trzeba było czekać aż 5 lat. To był naprawdę długi okres. Do tego wszystkiego dochodzi pół roku opóźnienia wydania "Lust", które pierwotnie miało się okazać pod koniec 2012 roku. Czy warto było czekać? Jak najbardziej. Ponownie Nightly Gale eksperymentują z doom metalem. Ich utwory są powyciągane do granic możliwości, ale kompletnie się tego nie zauważa - ich muzyka jest płynna. Kawałki są wolne, ale nie walcowate, wręcz zaskakująco lekkie i oczywiście klimatyczne. Doceniam ten album tym bardziej, że mam uczulenie na doom metal - praktycznie pod każdą postacią, a albumów Nightly Gale zawsze słucham z ogromną przyjemnością.

Na drugim miejscu nieśmiertelna metalcore'owa formacja August Burns Red. Po słabym żarcie jakim było wydawnictwo "Sleddin' Hill: A Holiday Album" jednak pokazała, że stać ich na godnego następcę "Leveler". Jednak wielbiciele tej kapeli nie znajdą tutaj niczego odkrywczego - Amerykanie grają dokładnie tak jak robili to na poprzednich płytach, ale robią to wyśmienicie. Stąd tak wysoka pozycja August Burns Red. Lekki i melodyjny metalcore, ale nie wpadający w post-hardcore. "Rescue & Restore" zdecydowanie polecam nie tylko wielbicielom wspomnianego gatunku.

Trzecie miejsce przypadło post-black metalowej kapeli Deafheaven. Niech nikogo nie zmyli ta różowa okładka. Za nią kryje się prawdziwa petarda. Panowie bawią się łączeniem post-blacku z post-rockiem i bardzo ostatnio popularnym shoegaze. Zdecydowanie jednak nie jest to pozycja dla wielbicieli ostatnich wydawnictw Alcest, czy Les Discrets. Tutaj jest mocniej, ostrzej i bardziej ekstremalnie.

Na czwartej pozycji Children Of Bodom ze swoim albumem "Halo Of Blood". Nie spodziewałem się, że ta kapela jeszcze będzie w stanie powrócić z nicości, w której znajduje się od wielu lat. A jednak udało im się nagrać materiał, który wywołał uśmiech na mojej twarzy - i w żadnym wypadku nie był to uśmiech politowania. "Halo Of Blood" to mieszanka stylistyczna kilka (najlepszych) wydawnictw Children Of Bodom. Zdecydowanie jedna z największych niespodzianek w tym roku.

Piąte miejsce zajmują debiutanci z formacji Colossus ze swoim "Time & Eternal". Niby tylko metalcore, a jednak był to (obok August Burns Red) najczęściej słuchany przeze mnie metalcore'owy album w czerwcu. Co jest w nim takiego niezwykłego? Chłopaki z Colossus świetnie połączyli ciężar z melodyjnością, ale podobnie jak ABR nie wpadli w pułapkę założoną przez post-hardcore (wszak ten gatunek w ostatnich latach nie kojarzy się zbyt dobrze). Wymieszali hardcore i metalcore, a na koniec dołożyli do tego całą garść melodii. Jest szybko, jest energicznie i co najważniejsze - jest pierdolnięcie. Tym oto akcentem kończę czerwcowe podsumowanie.


01. Nightly Gale - Lust

02. August Burns Red - Rescue & Restore

03. Deafheaven - Sunbather

04. Children Of Bodom - Halo Of Blood

05. Colossus - Time & Eternal

--------------------------------------------
06. Jex Thoth - Blood Moon Rise
07. Black Sabbath - 13
08. Chthonic - Bú-Tik
09. Kalmah - Seventh Swamphony
10. Facebreaker - Dedicated To The Flesh

1 komentarz:

  1. Ja czekam z niecierpliwością na podsumowanie koncertów. Zapewne będzie to bardzo ciekawy materiał:)

    OdpowiedzUsuń