Ursynalia 2013 (31.05-02.06.2013)
(kampus SGGW)
Ursynalia 2013 już za nami - organizatorzy zapewne odetchnęli z ulgą (chociaż nie wiadomo, czy nie za wcześnie). Czy faktycznie było tak jak zapowiadane było jeszcze na jesieni 2012 roku? To była 30 edycja juwenaliów SGGW i organizatorzy zapowiadali niesamowite atrakcje i przede wszystkim przebicie edycji 29. W 2012 roku na Ursynaliach grały między innymi takie kapele jak Slayer, Nightwish, Billy Talent, Limp Bizkit, Gojira czy In Flames. W tym roku miało być BARDZIEJ praktycznie w każdym aspekcie. Szykował się niezapomniany festiwal z wieloma koncertami światowych gwiazd i legend rockowego grania.
Niestety Ursynalia 2013 już od momentu ogłoszenia pierwszych zespołów i podania cen karnetów wzbudzały spore emocje (głównie negatywne). Już w pierwszej puli, gdzie tak naprawdę znana była zaledwie niewielka część składu tegorocznego festiwalu organizatorzy za 3 dniowe karnety zażądali kwoty ponad 50% wyższej niż w zeszłym roku. Zasłaniali się tym, że naprawdę Ursynalia 2013 we wszystkim przebiją edycję zeszłoroczną. Mając zaufanie do organizatorów, na które zapracowali sobie u mnie organizacją dwóch poprzednich edycji postanowiłem kupić karnet w pierwszej puli i czekać na ogłoszenia tych wielkich gwiazd, które miały wystąpić na tegorocznej edycji festiwalu organizowanego na kampusie SGGW. Niestety tutaj zaczęły się pierwsze poważne problemy i zaczynał wzrastać "hejt" kierowany względem organizatorów. Kolejne kapele pojawiały się w line upie niezwykle wolno, a na oficjalnym profilu festiwalu na facebooku coraz większa rzesza ludzi zarzekała się, że nie będzie kupowała przysłowiowego "kota w worku". Wszak ceny za karnety na Ursynalia 2013 coraz bardziej rosły - ostateczną granicą była cena ponad 300 zł za 3 dniowy karnet dla nie-studentów. Największym problemem dla organizatorów okazało się ogłaszanie kolejnych headlinerów - owszem w składzie festiwalu pojawiały się powoli kolejne kapele, ale nie były to gwiazdy wieńczące swoim występem każdy z dni festiwalu. Kiedy już tak naprawdę niewiele zostało do końca 90% line upu zostało w końcu pojawiło się dwóch headlinerów - jednym z nich miała być kapela ZZ Top, natomiast drugą Bad Religion. Fani Ursynaliów zgromadzeni chociażby na facebooku nadal oczekiwali ogłoszenia trzeciej gwiazdy (według plotek krążących po internecie miała to być formacja Megadeth). Tego jednak nikt się nie doczekał. Sami organizatorzy do ostatniej chwili zwlekali z podaniem rozpiski godzinowej festiwalu (ta na główną scenę pojawiła się dopiero na dzień przed rozpoczęciem imprezy). Tymczasem na tydzień przed rozpoczęciem Ursynaliów 2013 na swoim oficjalnym profilu na FB kapela ZZ Top zakomunikowała, że ze względu na niedopełnienie warunków umowy przez organizatora imprezy są zmuszeni odwołać swój występ planowany na 2 czerwca. Fala "hejtu" względem organizatorów zaczęła wzbierać - do tego ludzie zaczęli sobie przypominać sytuację z 2009 roku, kiedy to miała miejsce ostatnia edycja festiwalu Hunterfest (wówczas większość ogłoszonych zagranicznych kapel wycofała się w ostatniej chwili). Czara goryczy przelewała się z godziny na godzinę, tym bardziej, że organizator imprezy nie informował o tym, że ZZ Top nie zagrają na Ursynaliach. Coraz więcej osób zgłaszało chęć zwracania karnetów, czy biletów jednodniowych, część z osób sprzedawała wejściówki na festiwal po cenie znacznie niższej niż ta umieszczona na bilecie. Po niezbyt profesjonalnym oświadczeniu organizatorów zaczynającym się słowami "daliśmy dupy" (zamienionym później na "zawaliliśmy") część ludzi się uspokoiła i wybaczyła, a część jeszcze bardziej się zdenerwowała. Tymczasem organizatorzy postanowili jeszcze raz strzelić sobie w kolano (próbując ratować festiwal) - zorganizowana została promocja na 3-dniowe karnety (teraz można je było kupić za 119 zł), a teren pod sceną główną został podzielony na dwie strefy - podobno ze względów bezpieczeństwa. Wszyscy uczestnicy imprezy, którzy do czasu promocji kupili bilety mieli wstęp do "golden circle" (czyli na teren pod samą sceną), natomiast karnety za 119 zł obowiązywały wyłącznie na drugą strefę - oddaloną od sceny i oddzieloną od "golden circle" barierkami. To oczywiście spowodowało wzrost fali nienawiści względem organizatorów - wszak dotychczas nie-studenci musieli płacić ponad 300 zł za 3-dniowy karnet, a teraz można go było nabyć za mniej niż połowę tej ceny. Na kilka dni przed rozpoczęciem festiwalu z udziału w Ursynaliach zrezygnowała kolejna kapela - tym razem Bad Religion, jako przyczynę podając dokładnie te same aspekty co muzycy ZZ Top. Oczywiście każdy wie, jakie to miało skutki - "hejt" rósł coraz bardziej, a karnety dla nie-studentów z drugiej ręki można było już kupić za 100 zł. Natomiast cały czas niepewna pozostawała sprawa występu Steve'a Aokiego, który miał być główną gwiazdą Open Stage - jego występ miał wieńczyć Ursynalia 2013. Organizatorzy zapewniali, że Steve przyjedzie na 100%. Tymczasem z rozpisek trasy Aokiego zniknęła informacja o występie w Warszawie. Finalnie okazało się, że organizatorzy nie podołali wymaganiom finansowym muzyka (który według organizatorów w ostatniej chwili zażądał większego honorarium niż przewidywały warunki umowy). Kolejnym strzałem w kolano okazało się wycofanie się z imprezy Eski Rock. Ursynalia 2013 straciły nie tylko głównego patrona medialnego, który towarzyszył festiwalowi na każdym kroku, ale też renomę budowaną przez wiele lat. Ostatecznie z musu headlinerami zostały kapele Bullet For My Valentine, 3 Doors Down oraz TSA. Na dzień przed rozpoczęciem festiwalu została ogłoszona ostateczna rozpiska godzinowa dla sceny głównej (tak przynajmniej wówczas mogło się wydawać).
Finalnie rozpiska na pierwszy dzień festiwalu wyglądała następująco:
Main Stage:
16:00 - Frog'n'Dog
16:50 - Dead By April
18:10 - Soilwork
19:50 - Hunter
21:00 - The Sixpounder
22:00 - Motorhead
23:45 - Bullet For My Valentine
Open Stage:
17:00 - Transsexdisco
18:00 - Lostbone
19:20 - Frontside
20:40 - Poparzeni Kawą Trzy
23:00 - Luxtorpeda
00:00 - Enej
01:30 - Pendulum
Na kampus dotarłem dopiero na chwilę przed rozpoczęciem koncertu Dead By April - nie lubię tej kapeli, ale skoro przyjechała to jednak warto zobaczyć, jak chłopaki prezentują się na żywo. Z początku szybko poszło z wymianą biletu na opaskę, która gwarantowała mi wejście na trzy dni Ursynaliów. Natomiast już sama kolejka do wejścia na teren imprezy była spora - i tutaj objawił się pierwszy plus tegorocznej edycji. Zapewne było to spowodowane mniejszą ilością sprzedanych biletów niż w zeszłym roku, ale tym razem dominowała kultura przy wpuszczaniu na teren festiwalu. Nikt się nie przepychał, ochroniarze zachowywali się w pełni profesjonalnie i nie było tym razem traktowania ludzi jak bydła. Pierwsza niespodzianka czekała mnie zaraz po zbliżeniu się do sceny głównej - mnóstwo błota i olbrzymich kałuż, wokół których zbierali się uczestnicy Ursynaliów - w końcu nikt nie chciał stać w błocie, czy w wodzie. Przygotowanie terenu pod sceną pozostawiało naprawdę wiele do życzenia. Tak naprawdę nic nie tłumaczy organizatorów, bo można było wcześniej zabezpieczyć w jakiś sposób teren przed mocnymi opadami deszczu, które miały miejsce przed imprezą. Dead By April wyszli i w sumie już wiedziałem, że to nie dla mnie. Jasne, że lubię metalcore, ale jeśli to był metalcore to organizatorzy Ursynaliów się nie popisali i zaprosili jedną z najgorszych kapel z tego gatunku. A można było zaprosić While She Sleeps, The Ghost Inside czy Maroon (oni musieliby chyba grać jako headliner) - czy jakąkolwiek inną metalcore'ową formację. No cóż - o ile screamy dawały radę, o tyle czyste partie zdecydowanie bardziej kojarzyły mi się jakimś boysbandowymi kapelami niż z metalcorem. No nic, kapela zagrała kilka numerów, ale muzycy nie wyglądali na zbyt zaangażowanych w to co się dzieje na scenie - po prostu zrobili swoje i zeszli. Już w kolejce czekali Szwedzi z Soilwork. Bardzo szybko okazało się, że nagłośnienie zostało kompletnie skopane - w żadnym wypadku nie można było rozpoznać co tak naprawdę Soilwork właśnie grają. Jednak widać było, że kapela dawała z siebie wszystko na scenie - największe brawa należą się Flinkowi, który co chwila urządzał jakieś dziwne tańce na scenie, ale które oczywiście nie przeszkadzały mu w graniu na basie. Ogólnie bardzo udany występ, ale jednak mocno zepsuty przez słabe ustawienie nagłośnienia. Następnie szybko skoczyłem pod Open Stage, żeby po raz kolejny zobaczyć Frontside. I ta kapela chyba nie jest mnie już w stanie niczym zaskoczyć - ale oczywiście ich występ na Ursynaliach zaliczam do tych lepszych. Jak zwykle nie mieli problemów z tym, żeby porwać tłum. Do jednego z numerów został zaproszony Barton (z Lostbone i ex-Chain Reaction). Naprawdę dobrze wypadł w duecie z Aumanem, a ten drugi zostawił na scenie sporo sił (zwłaszcza, że kilka razy schodził ze sceny do fosy i później musiał obiegać cały Open Stage, żeby wejść na scenę). Ogólnie widać, że chłopaki z Frontside świetnie odnajdują się na tego typu imprezach. Jedynym mankamentem ich występu były jakieś problemy techniczne z mikrofonem - kilka razy wokal Aumana po prostu zanikał. Po Frontside szybko skoczyłem pod Main Stage, żeby zobaczyć jak prezentuje się Hunter - w sumie od kilku lat nie ma Ursynaliów bez Jelonka i Huntera, więc można powiedzieć, że muzycy grali u siebie. I jak zwykle dawali z siebie wszystko - największe zamieszanie robił Jelonek. Co by nie mówić na scenie odnajduje się rewelacyjnie, do tego ma świetny kontakt z publicznością. Występowi Huntera towarzyszył chórek, oraz trochę pirotechniki. Mimo tego, że specjalnie za twórczością tej kapeli nie przepadam to uważam, że ich występ był jednym z lepszych pierwszego dnia festiwalu. Po tym koncercie postanowiłem już do końca pozostać przy głównej scenie. O 21 wyszła formacja The Sixpounder z Wrocławia - jeden ze zwycięzców konkursu kapel. Widziałem ich już wcześniej na koncercie w Stodole, gdzie supportowali Vadera - wówczas nie zrobili na mnie większego wrażenia. Natomiast na Ursynaliach wypadli świetnie - aż nie mogłem uwierzyć w to, że to jest ta sama kapela, którą widziałem w zeszłym roku. Być może była to kwestia odpowiedniego nagłośnienia, ale nagle muzyka The Sixpounder dostała mocnego kopa. Aż szkoda było, że tak szybko musieli zejść, ale zza kulis spoglądał już na nich Lemmy ze swoimi kompanami. Motorhead już widziałem na żywo przy okazji Sonisphere w 2011 roku, wówczas nie zrobili na mniej większego wrażenia. Ale na Ursynaliach wrażenie było jeszcze mniejsze - miałem wrażenie, że Lemmy nie daje z siebie wszystkiego i wyszedł zagrać tylko dlatego, że dostał swoją gażę. Gwiazdą tego występu nie był Lemmy, a perkusista Mikkey Dee - swoją solówką zaczarował publiczność licznie zebraną pod główną sceną. Gdzieniegdzie w sieci można przeczytać, że Motorhead zagrał w tym samym stylu co Slayer w zeszłym roku - czyli wyszli na scenę, zagrali co mieli zagrać i ruszyli dalej w trasę - przyznam, że mam podobne zdanie o występie Motorhead. W końcu przyszedł czas na headlinera pierwszego dnia festiwalu, czyli Bullet For My Valentine. W tym przypadku ciężko mi cokolwiek napisać - kompletnie nie wciągnął mnie występ Brytyjczyków, ale widziałem, że sporo ludzi dobrze się bawiło na ich koncercie. W pewnym momencie gdzieś pośrodku sceny w tłumie czerwonym światłem rozbłysła raca - aż dziwne, że ochrona wpuściła kogoś z pirotechniką na teren festiwalu. Ale efekt odpalenia racy był naprawdę niezły. Nie doczekałem do końca występu Bulletów, ale od innych osób wiem, że grali zaledwie 11 utwór - trochę mało jak na headlinera.
Zwycięzcami pierwszego dnia Ursynaliów 2013 uznaję Huntera, Soilwork i Frontside. A specjalne wyróżnienie dla The Sixpounder. Natomiast największym minusem pierwszego dnia były dwie informacje, które trafiły do sieci - Five Finger Death Punch i Anti Tank Nun nie zagrają na Ursynaliach. Ci pierwsi nie dojadą na festiwal z powodów logistycznych, a drudzy z powodu niedopełnienia przez organizatorów warunków umowy.
Rozpiska drugiego dnia:
Main Stage:
16:00 - Seven on Seven
16:40 - Hedfirst
17:50 - Parkway Drive
19:20 - Chemia
20:20 - Venflon
21:20 - HIM
23:30 - 3 Doors Down
Open Stage:
17:00 - Icona
18:00 - Minerals
19:20 - Corruption
20:50 - Mesajah
22:40 - Jelonek
00:10 - Gentleman
01:50 - DJ Procop
Drugi dzień Ursynaliów zapowiadał się równie ciekawie co pierwszy. Bardzo liczyłem na Hedfirst i Parkway Drive, ale też byłem bardzo ciekaw występu HIM i 3 Doors Down. Na kampus dotarłem dopiero na występ Hedfirst - i ku zdziwieniu zauważyłem, że zamknięte jest wejście pod scenę. Po nocnym deszczu miejsce pod Main Stage wyglądało fatalnie - kałuże i ilość błota była zdecydowanie większa niż pierwszego dnia. W sumie nawet przy drugich barierkach sporym wyzwaniem było znalezienie sobie w miarę stabilnego gruntu. Podczas występu Hedfirst kilka osób ze służb porządkowych próbowało wyciągnąć wodę spod sceny, ale jak dla mnie było to robione zbyt późno. Przy okazji przez zamknięcie przestrzeni pod sceną kapela Hedfirst miała problem ze złapaniem kontaktu ze skromnie zgromadzoną publicznością. Jednakże występ uznaję za bardzo udany - sporo było kawałków z ostatniej płyty, ale nie zabrakło też numerów ze starszych wydawnictw. Szkoda, że organizatorzy nie przygotowali terenu pod sceną na występ Hedfirst. Natomiast w momencie kiedy rozkładany był sprzęt Parkway Drive bramki zostały zwolnione i "horda" spragniona występu Australijczyków wlała się na teren pod sceną - nie bacząc na rozlewające się wszędzie błoto. To właśnie podczas występu Parkway Drive po raz pierwszy pod sceną pojawiły się "błotne potwory" - czyli uczestnicy Ursynaliów cali oblepieni błotem. Ogólnie występ Australijczyków był jednym z najlepszych na festiwalu i publiczność świetnie się na nim bawiła - pojawił się gość w stroju pingiwna, gość z maską królika Bugsa, piłki plażowe - czyli wszystko to co na koncercie Parkway Drive być powinno. Formacja zagrała swoje największe przeboje i zabrakło tylko "Romance Is Dead". Mnie osobiście bardzo ucieszył numer "Sleepwalker", ale szkoda, że nie zagrali "Deadweight". Zabawę psuli tylko niektórzy uczestnicy zabaw błotnych, którzy za wszelką cenę chcieli wysmarować wszystkich błotem. Po występie Australijczyków wybrałem się pod Open Stage zobaczyć Corruption - widziałem ich już kilka razy, ale za każdym razem wypadali bardzo dobrze, więc tym razem również liczyłem na podobnie pozytywne wrażenia. I przyznam, że się nie rozczarowałem - jak zwykle występ rozpoczął się od fragmentu zaczerpniętego z filmu "From Dusk Till Dawn". Podczas występu nie zabrakło hitów z ostatniego wydawnictwa, takich jak "Hell Yeah!", czy "Devileiro", ale kapela w swoim repertuarze cofała się również do starszych kompozycji. Problem stanowiła jedynie skromna publiczność, która trafiła pod Open Stage. Dopiero pod koniec występu pod sceną zebrał się spory tłumek, ale ludzie zamiast babrać się w błocie (którego również nie brakowało pod drugą sceną) woleli spokojnie postać na kamiennej posadzce usytuowanej po prawej stronie sceny. Występ Corruption był dobry, chociaż widziałem ich już w lepszej formie. Następnie udałem się do strefy z jedzeniem i tak pogryzając sobie różności, które można było nabyć za spore pieniądze oglądałem sobie na jednym z telebimów występ kapeli Venflon. Była to druga kapela, która została wyłoniona w konkursie kapel organizowany na Urysnalia The Tour. Miałem wrażenie, że muzycy trochę gubili się na scenie i ciężko im było się odnaleźć i zagrać dla tak licznie przybyłej publiki. W końcu już powoli ludzie zbierali się, żeby zobaczyć show przygotowane przez HIM. Przed występem Finów miałem okazję zobaczyć fragment koncertu Mesajah - ale po usłyszeniu pierwszego numeru doszedłem do wniosku, że jednak regge to nie jest muzyka dla mnie, więc wolałem dobrze ustawić się w "golden circle" w oczekiwaniu na HIM. Ville Valo i spółka nie zawiedli - chociaż miałem wrażenie, że byli podobnie zaangażowani w występ jak Motorhead dzień wcześniej. Nie zabrakło największych hiciorów kapeli - "Join Me", "Your Sweet Six Six Six", "Right Here In My Arms", "The Funeral Of Hearts" czy coveru "Wicked Game" - oczywiście kapela zagrała też kilka numerów ze swojej ostatniej płyty. Muzycy (a zwłaszcza basista) nie kryli wzruszenia, kiedy kilka osób z publiczności podczas kawałku "Tears On Tape" podniosło do góry kartki z malachimowym napisem. Występ HIM na pewno był udany, ale tak naprawdę stanowił zaledwie wstęp do tego co miało pokazać 3 Doors Down. Ale o tym za chwilę - bo po występie Finów wyruszyłem pod Open Stage, żeby zobaczyć jak ma się forma Jelonka. Tutaj nie było zaskoczenia - skrzypek zebrał pod sceną ogromną publiczność. Jak widać jemu nie potrzebne jest granie na Main Stage, publika zawsze za nim podąży. Co prawdę miałem wrażenie, że Jelonek robi na scenie dokładnie to samo co w zeszłym roku, ale i tak ludzie zebrani pod Open Stage bawili się jak zaczarowani. Nie zabrakło "ścianki ursynalianki", węża i innych autorskich wymysłów Jelonka - jedno trzeba przyznać, obojętnie czy się lubi twórczość wspomnianego skrzypka, czy też nie - gość charyzmą przebija wiele zagranicznych gwiazd. No tak, ale po Jelonku przyszła pora na headlinera drugiego dnia, czyli 3 Doors Down. I tutaj zostałem bardzo pozytywnie zaskoczony - co prawda kompletnie nie znam twórczości tej formacji, to ich występ bardzo mi się podobał. Widać było, że muzykom się podoba ursynaliowa publiczność - zresztą wokalista po każdym kawałku powtarzał regułkę "thank you so very much", "thank you very much", "thank you very much my friends" - czasami robiąc z tych regułek różne "combosy". Jak już wspomniałem nie znam twórczości 3 Doors Down, słuchałem jedynie ostatniego albumu, ale mam wrażenie, że kapela zaserwowała trochę za dużo wolnych numerów. Za to bardzo fajnie otworzyła swój występ bardzo energicznym "Time Of My Life". I Brad Arnold był jedynym muzykiem na Ursynaliach 2013, który zdecydował się na crowdsurfing! Co prawda w fosie stali ochroniarze, którzy trzymali go za nogę, żeby za daleko nie odpłynął w publiczność, ale jednak jako jedyny był na tyle odważny. I był to kolejny świetny występ na tym festiwalu.
Największymi plusami tego dnia były występy Parkway Drive, 3 Doors Down oraz Jelonka. Wyróżnienie dla Hedfirst. Za to największymi minusami drugiego dnia festiwalu było powiększające się błoto, nieudany eksperyment z odpompowaniem wody spod sceny, oraz brak informacji o zmianie godzinowej rozpiski na trzeci dzień festiwalu.
Finalna rozpiska trzeciego dnia festiwalu:
Main Stage:
17:00 - Magnificent Muttley
18:10 - Infernal Bizarre
19:05 - Mama Selita
20:15 - Royal Republic
21:30 - Ukeje
22:45 - TSA
Open Stage:
17:30 - Splot
19:10 - Audioshock
21:00 - Katy Carr and the Aviators
22:30 - Friction
Trzeci dzień festiwalu zapowiadał się katastrofalnie - nie dość, że z tego dnia odpadły trzy grupy - Anti Tank Nun, Five Finger Death Punch i Steve Aoki - przy czym nigdzie nie było informacji potwierdzającej brak tego ostatniego. W związku z powyższym na Main Stage i Open Stage miałyby miejsce "okienka" i to spore, bo ponad godzinne. Finalnie tych, którzy przed udaniem się na festiwal zerknęli na oficjalną stronę Ursynaliów czekały dwie informacje - kompletna zmiana rozpiski godzinowej, oraz nowa kapela, która miał zagrać za Five Finger Death Punch (a raczej miała tylko wypełnić "okienko" na głównej scenie). Tych, którzy nie zapoznali się z informacją zamieszczoną w sieci czekała niemiła niespodzianka - np. występ Royal Republic został przesunięty z godziny 17:40 na 20:15. Z rozpiski finalnie został usunięty występ Steve'a Aokiego. Szkoda, że dzień wcześniej nikt takich zmian nie ogłosił - na pewno oszczędziłoby to nerwów wielu uczestnikom Ursynaliów. Ale dzięki temu, że występ Royal Republic został przesunięty na 20:15 to mogłem sobie pozwolić na późniejsze dotarcie na kampus SGGW - zdążyłem jeszcze się załapać na część występu Mama Selita. Powtórzyła się sytuacja z drugiego dnia festiwalu - wejście na teren pod scenę było zamknięte. Niestety nie jestem w stanie ocenić występu Mama Selita, bo słyszałem tylko ich dwa numery - ale mam wrażenie, że dużo bardziej pasowaliby jako kapela rozgrzewająca publiczność w zeszłym roku przed Limp Bizkit. Kiedy już bramki na teren pod sceną zostały otwarte zauważyłem, że nawierzchnia jest dokładnie w takim samym stanie jak dzień wcześniej - czyli dominowało błoto i wielkie kałuże. Na szczęście tym razem ludzi było zdecydowanie mniej, więc znalezienie sobie niezbyt śliskiego miejsca nie stanowiło żadnego wyzwania. Przed samym występem Royal Republic wyszedł konferansjer i zachęcał publiczność do wywołania Szwedów - na co otrzymał gromkie okrzyki "ZZ Top! ZZ Top!". Po chwili Royal Republic wyszli z na scenę, a Adam (wokalista, jak zwykle promieniujący charyzmą) rzucił do mikrofonu "good evening ladies and gentlemen we are ZZ Top". Co oczywiście spotkało się z gromkimi brawami niezbyt licznie zebranej pod sceną publiczności. Ale już wówczas wiadome było, że wokalista zaskarbił sobie sympatię uczestników festiwalu. Dalej grupa czarowała swoimi największymi przebojami z obydwu albumów - nie zabrakło też dość oryginalnie zagranego coveru "Winds Of Change". Royal Republic cały czas starali się bawić z publicznością co świetnie im wychodziło - wciągali uczestników koncertów do kolejnych gierek i jestem pewien, że zdobyli podczas tego występu mnóstwo nowych fanów. Praktycznie publiczność w ogóle nie chciała, żeby kapela schodziła ze sceny - nie ważne, że przez 3/4 koncertu z różnym natężeniem padał deszcz. To było nieważne - tym razem liczyła się tylko dobra zabawa, a muzyka Szwedów okazała się tutaj kluczowa. Jedyne czego mi zabrakło podczas występu Royal Republic to akustycznej wersji numeru "Addictive", którą fenomenalnie wykonali podczas wizyty w warszawskiej Hydrozagadce. Wszystko co dobre szybko się kończy i tak też było z koncertem Szwedów. A po nich rozentuzjazmowaną publiczność musiał ogarnąć Damian Ukeje - zwycięzca programu The Voice Of Poland. Niestety nie oglądałem tego programu, więc nie wiedziałem, czego mam się spodziewać - jedynie zdawałem sobie sprawę z tego, że Ukeje jest mocno wspierany przez Nergala (wokalista Behemoth). Sam występ świeżego jeszcze wokalisty nie do końca mnie przekonał - może głównie dlatego, że przed nim grało rewelacyjne Royal Republic. Ukeje zaserwował kilka swoich numerów z debiutanckiej płyty, ale też zagrał kawałek Fat Belly Family, którego kiedyś był frontmanem. Na pewno występ Damiana można uznać za dobry przerywnik, ale jak już wspomniałem nie do końca mnie do siebie przekonał. A po nim nastąpiła kulminacja tegorocznej edycji Ursynaliów - czyli występ polskiej grupy TSA. Co prawda już leciwi muzycy, ale jednak pokazali, że jeszcze mają w sobie więcej życia niż w niejednej młodej kapeli metalowej. Marek Piekarczyk ciągle biegał po scenie, a Andrzej Nowak serwował świetne solówki. Nagle okazało się, że polska kapela również idealnie pasuje na headlinera - kto był na występie TSA to na pewno dobrze się bawił. Jedyne co przeszkadzało w zabawie to crowdsurferzy, którzy swoimi zabłoconymi glanami uderzali po głowach innych uczestników Ursynaliów. Nawet kiedy Piekarczyk poprosił ludzi o nie robienie crowdsurfingu, ci dalej to praktykowali - niczym bezmózgie cielęta. Dziwiłem się, że kapela nie przerwała występu - takie zachowanie ze strony publiczności oznacza dla mnie kompletny brak szacunku dla muzyków. Mimo tego bardzo dobrze będę wspominał występ TSA, który był podsumowaniem Ursynaliów 2013. Nie zabrakło największych hitów tej polskiej legendarnej formacji heavy metalowej - "51", "Heavy Metal Świat", "Bez Podtekstów", "Maratończyk", "Zwierzenia Kontestatora", czy "Na Co Cię Stać?".
Trzeciego dnia mogę wymienić wszystkie kapele na plus - z czego największe należą się Royal Republic (najlepszy koncert na całych Ursynaliach 2013) oraz TSA. Wyróżnienie dla Ukeje głównie za próbę ogarnięcia tego niewielkiego, ale jednak tłumu. Natomiast największym minusem trzeciego dnia była zmiana rozpiski godzinowej, oraz dorzucenie nikomu nieznanej kapeli do składu Main Stage.
Podsumowując Ursynalia 2013 jednak się odbyły, tak naprawdę najskromniej przedstawiał się trzeci dzień - w sumie to on został najbardziej dotknięty poprzez odwoływanie się kolejnych kapel. Jednak został on finalnie uratowany przez Royal Republic i TSA. Po tej edycji najbardziej w głowie zostanie mi chaos organizacyjny, pseudo strefy (bez problemu pod scenę główną mogły podejść osoby z biletami na 2 strefę), spadek renomy Ursynaliów, błoto walające się pod sceną, ale też sporo świetnych koncertów. Postanowiłem zrobić nawet takie top 10 najlepszych występów na tegorocznej edycji Ursynaliów - oczywiście pod uwagę brałem tylko występy, które widziałem:
01. Royal Republic (3 dzień)
02. Parkway Drive (2 dzień)
03. 3 Doors Down (2 dzień)
04. TSA (3 dzień)
05. Hedfirst (2 dzień)
06. Hunter (1 dzień)
07. Soilwork (1 dzień)
08. Frontside (1 dzień)
09. Jelonek (2 dzień)
10. HIM (2 dzień) / Motorhead (1 dzień)
Jestem ciekaw jak będzie wyglądała 31 edycja Ursynaliów - ale pewnie na pierwsze kroki trzeba będzie poczekać przynajmniej do końcówki tego roku. Oby organizatorzy wyciągnęli odpowiednie wnioski na przyszłość i nie fundowały kolejnego tak "emocjonującego" festiwalu. Teraz będzie czas na odbudowę utraconej w tym roku renomy i zaufania - bo to chyba jest najważniejsze w tym całym zamieszaniu.
W sumie udało mi się zobaczyć na festiwalu koncerty następujących kapel: Dead By April, Soilwork, Frontside, Hunter, The Sixpounder, Motorhead, Bullet For My Valentine, Hedfirst, Corruption, Parkway Drive, Jelonek, HIM, 3 Doors Down, Venflon, Mama Selita, Royal Republic, Ukeje i TSA.
I na koniec kilka zdjęć (tragicznej jakości), z którymi na pewno będę kojarzył 30 edycję Ursynaliów:
Błoto pod Main Stage - pierwszy dzień. |
Próba walki z kałużami pod Main Stage - w tle Hedfirst. |
Najlepszy występ podczas Ursynaliów 2013 - Royal Republic. |
Finał Ursynaliów 2013 - występ TSA. |
180 to nie "kilka osób" a tyle nam poszło kartek ;) Pozdrawiamy! Official Polish HIM Street Team.
OdpowiedzUsuńA miało być 200 :-) Z perspektywny tłumu, który zebrał się pod sceną to jednak wyglądało to skromnie, ale i tak fajnie, że miało miejsce, bo jak wspomniałem muzycy wyglądali na zadowolonych/wzruszonych.
Usuń