czwartek, 6 czerwca 2013

Najlepsze albumy maja 2013

Maj podobnie jak kwiecień był bardzo ciekawym miesiącem w ciężkiej muzyce - wiele znanych i lubianych formacji wydało swoje nowe albumy, inne kapele znowu zapowiedziały swoje nadchodzące wydawnictwa. Ale w tym jakże deszczowym miesiącu od razu miałem kilku swoich faworytów, którym bacznie się przysłuchiwałem - chociażby Dagoba, The Dillinger Escape Plan, Antigama, czy trochę zapomniany przeze mnie Gothminister. Ku mojemu zaskoczeniu był to bardzo słaby miesiąc w gatunkach core'owych - głównie chodzi o to, że niewiele się działo w tych gatunkach. Ale mam nadzieję, że w kolejnych miesiącach zostanie to nadrobione z nawiązką. No nic, czas na podsumowanie maja.

Zacznę tradycyjnie od tych albumów, które znacząco mnie rozczarowały - jednym z takich wydawnictw jest nowy album Leprous, którzy po naprawdę dobrych "Tall Poppy Syndrome" (2009) i "Bilateral" (2011) zaserwowali nudny i nijaki "Coal". Naprawdę próbowałem się przekonać do tego albumu, ale mając w pamięci te dwa wspomniane wydawnictwa to nie mogę ulgowo potraktować Leprous. Po prostu "Coal" jest straszliwie nudny i nic nie wskazuje na to, żebym chciał poświęcać czas na to, żeby próbować się przekonać do tego albumu.
Innym wydawnictwem, które nieco mnie rozczarowało jest nowy materiał Lacrimosa Profundere zatytułowany "Antiadore" - tutaj wysiadłem w połowie albumu. W pamięci mając ich poprzednie wydawnictwo liczyłem na coś o wiele lepszego, a dostałem powtórkę z poprzedniego albumu, tyle, że zagraną kompletnie bez ikry.
Mógłbym tu jeszcze wymienić nowy album Evile - po poprzednich naprawdę dobrych płytach panowie zaczęli kombinować i wydali dziwną hybrydę, która ni to jest thrashem, ni heavy metalem. Ot jakiś dziwoląg - a mogli zagrać prosty thrash, czyli to co wychodziło im do tej pory najlepiej. Prosty, ale mocny i promieniujący energią. Niestety tego tutaj próżno szukać.
W sumie do tego grona mógłbym dorzucić najnowszy projekt Tolkkiego - mimo tego, że nawet nie próbowałem słuchać albumu "The Land Of New Hope". Mam wrażenie, że ten muzyk bardzo się nudzi - nie wyszło mu z Symfonią, nie wyszło z Revolution Renaissance, więc po co ciągle drąży w podobnych gatunkach? Być może album jako całość jest znośny, ale mnie wystarczająco do zapoznania się z materiałem zniechęcił kawałek udostępniony jeszcze przed premierą "The Land Of New Hope" - konkretnie chodzi o numer "Enshrined In My Memory".

I wreszcie przyszedł czas na te lepsze albumy - być może będzie trochę łatwiej. Zacznę o tych wydawnictw, które nie zmieściły się w moim top 10 maja. Na pierwszy rzut chciałbym pochwalić The Poodles - już dawno przestałem wierzyć w to, że w końcu odbiją się do dna. Ale jak widać popełniłem błąd, bo album "Tour de Force" to może nie tak hiciarski jak wydawnictwa "Metal Will Stand Tall" i "Sweet Trade", ale jednak zdecydowanie jakościowo powyżej "Clash of the Elements" i "Performocracy". Bardzo ważnym elementem, który świadczy o wyższości "Tour de Force" nad wspomnianymi wydawnictwami jest fakt, że jest album wielokrotnego użytku, który nie nudzi po jednym, czy dwóch odsłuchach. Jeśli ktoś podobnie jak ja stracił wiarę w The Poodles to polecam sprawdzić ich nowy materiał.
Innym ciekawym - choć w zupełnie innym aspekcie niż "Tour de Force" - wydawnictwem jest drugi album Christophera Lee traktujący o życiu Karola Wielkiego zatytułowany "Charlemagne: The Omens of Death". Co prawda nie ma tu nic zaskakującego dla osób, które znają "Charlemagne: By the Sword and the Cross" wydany 2010 roku. Na "The Omens of Death" już 91-letni aktor i wokalista przedstawia dalsze losy Karola Wielkiego, a muzycznie kontynuuje to, co można było usłyszeć na wydawnictwie z 2010 roku. Miało być bardziej metalowo, ale ja cały czas słyszę głównie zabawę z symfonią z dużą dawką rocka i elementami metalu.
Podobnie warto sprawdzić drugi album Anti Tank Nun - co prawda "Fire Follow Me" nie jest już tak dobry jak "Hang'em High" (który też nie był niczym nadzwyczajnym). Jednak myślę, że Titus i młody gitarzysta Igor Gwadera dali radę i nie przegrali "próby drugiej płyty".
Żałuję, że do mojego zestawienia finalnie nie trafiła debiutująca death/thrashowa formacja The Resistance, ze swoim albumem "Scars". Wszak materiał znajdujący się na tej płycie w innym (mniej bogatym) miesiącu zapewniłbym kapeli na pewno miejsce w pierwszej piątce - w końcu można tu usłyszeć oldschoolowy dudniący death metal zmieszany z thrashem. Za to jestem pewien, że w podsumowaniu roku dla The Resistance znajdzie się miejsce w najlepszych debiutach.

A teraz dyszka (a raczej piątka) - będzie krótko, bo też nie ma co się rozwlekać nad każdym albumem. Na pierwsze miejsce trafił Gothminister, który jak dla mnie nagrał najlepszą dotąd płytę. Jest miejsce dla gotyckiego zawodzenia, jest też miejsce dla industrialu, a co najważniejsze wszystko jest podane w odpowiednim klimacie. Kiedy ma być moc to jest moc, kiedy ma być melancholia to jest melancholia. I dlatego "Utopia" trafia na pierwsze miejsce - poza tym jest to jedno z najczęściej słuchanych przeze mnie wydawnictw z maja.
Drugie miejsce zajmuje Dagoba - mocno ściskałem kciuki za tę francuską kapelę. Po rewelacyjnym dla mnie "Poseidon" przyszła pora na "Post Mortem Nihil Est", czyli kontynuację stylu obranego na wspomnianym albumie z 2010 roku. Tego właśnie oczekiwałem po Francuzach - nie zawiedli i oby dalej trzymali taki poziom. 
Airbourne trafia na trzecią pozycję. Zawsze obchodziłem albumy Australijczyków szerokim łukiem, jako, że na każdym kroku natykałem się na określenia, że zrzynają równo z AC/DC. W związku z tym nie chciało mi się nawet sprawdzać ich twórczości - oczywiście do czasu. Posłuchałem "Black Dog Barking" i nic, przeleciało i koniec. Natomiast po kilku dniach po głowie zaczął kołatać mi się refren numeru "No One Fits Me (Better Than You)" i postanowiłem wrócić do nowego albumu Airbourne - od tamtej pory nie mogę się od niego uwolnić. To naprawdę mocno uzależniający hard rock rodem z lat 80-tych, praktycznie każdy kawałek na tym wydawnictwie mógłby stać się hitem.
Czwarte miejsce przypada Satrianiemu, w pełni zasłużył na to miejsce. Uwielbiam tego gitarzystę chociażby za to, że na swoich albumach nie boi się eksperymentować, nie gra ciągle tego samego, ale stara się próbować nowych rzeczy. Praktycznie już pierwszy raz słuchając "Unstoppable Momentum" czułem, że to będzie jeden z najmocniejszych albumów maja. Każdy kawałek na tym wydawnictwie jest inny od poprzedniego, ale cały czas daje się odczuć obecność charakterystycznie brzmiącej gitary Satrianiego. 
Piątkę zamyka hiszpańska kapela Vhaldemar ze swoim albumem "Shadows Of Combat". Po nie tak dobrym jak początkowo mogło się wydawać "Metal Of the World" Hiszpanie wrócili silniejsi i bardziej pewni siebie. Efektem tego jest właśnie "Shadows Of Combat" - nie ma tutaj słonecznej lekkości tak często obecnej w metalowych wydawnictwach z półwyspu Iberyjskiego. Jest za to mocny i staromodny heavy metal z elementami power metalu. Jeśli kogoś nadal śmieszy nazwa Vhaldemar to czym prędzej powinien zapoznać się z najnowszym wydawnictwem tej formacji. Podobnie jak w pierwszej piątce, tak i w drugiej jest spora mieszanka gatunkowa - począwszy na black/industrialnym Aborym, poprzez death/grindową Antigamę, miks gatunkowy zaserwowany przez Kylesa, retro rockowe Blood Ceremony i kończąc na stoner/doomowym Church Of Misery.


01. Gothminister - Utopia

02. Dagoba - Post Mortem Nihil Est

03. Airbourne - Black Dog Barking

04. Joe Satriani - Unstoppable Momentum

05. Vhaldemar - Shadows Of Combat

06. Aborym - Dirty
07. Antigama - Meteor
08. Kylesa - Ultraviolet
09. Blood Ceremony - The Eldritch Dark
10. Church Of Misery - Thy Kingdom Scum

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz