Bolt Thower - Those Once Loyal
Data wydania: 11.11.2005
Gatunek: death metal
Kraj: UK
Tracklista:
01. At First Light 04:39
02. Entrenched 03:42
03. The Killchain 04:41
04. Granite Wall 04:04
05. Those Once Loyal 04:15
06. Anti-Tank (Dead Armour) 04:15
07. Last Stand Of Humanity 03:11
08. Salvo 05:19
09. When Cannons Fade 05:27
Skład:
Karl Willetts - wokal
Barry Thompson - gitara
Gavin Ward - gitara
Jo Bench - gitara basowa
Martin "Kiddie" Kearns - perkusja
Ocena: 10/10
Gatunek: death metal
Kraj: UK
Tracklista:
01. At First Light 04:39
02. Entrenched 03:42
03. The Killchain 04:41
04. Granite Wall 04:04
05. Those Once Loyal 04:15
06. Anti-Tank (Dead Armour) 04:15
07. Last Stand Of Humanity 03:11
08. Salvo 05:19
09. When Cannons Fade 05:27
Skład:
Karl Willetts - wokal
Barry Thompson - gitara
Gavin Ward - gitara
Jo Bench - gitara basowa
Martin "Kiddie" Kearns - perkusja
Na początek krótki rys historyczny odnośnie tego albumu, a raczej najważniejsza informacja dla fanów, która zelektryzowała wielbicieli Bolt Thrower w 2004 roku - kapelę opuścił ówczesny wokalista Dave Ingram, a jego miejsce w listopadzie zajęła prawdziwa ikona tej kapeli - Karl Willetts. Była to świetna wiadomość dla wielbicieli "Warmaster", "The IVth Crusade" czy "...For Victory", czyli najlepszych wydawnictw Bolt Thrower. Zresztą Willetts był związany z kapelą niemalże od samego początku, więc można powiedzieć, że band wrócił do korzeni, ale teraz był bardziej doświadczony. W każdym razie nagrywanie "Those Once Loyal" rozpoczęło się w maju 2005 roku, a swoją premierę ostatni album Bolt Thrower miał 11 listopada 2005.
Album rozpoczyna klimatyczne trwające niespełna minutę intro, które ożywione zostaje przez dość orientalnie grającą gitarę i wojenną atmosferę. Willetts krzyczy "At First Light" i mamy to za co uwielbiam Bolt Thrower - hipnotyczne riffy, świetną współpracę gitar, basu i perkusji. Szybkie, niszczące tempo nadaje temu numerowi charakterystycznej mocy. W "Entrenched" już tak niszczycielskiej mocy nie ma, można powiedzieć, że czołgi musiały na chwilę odpocząć. Za to wpada w ucho bardzo dobra, spokojna melodia zawarta w środku utworu. Wielbiciele utworu "Cenotaph" na pewno zauważyli, że "The Killchain" jest utrzymany w tym samym stylu. Samo wejście jest wręcz identyczne - powoli wyłaniające się gitary, które za chwile niszczą jednostajnym, powtarzającym się w nieskończoność riffem. Może takiej mocy jak "Cenotaph" nie ma, ale to co jest w zupełności mi wystarcza. "Granite Wall" jest w sumie ok, bardzo podoba mi się w nim praca gitary basowej, która faktycznie nadaje głębi brzmieniu. Kawałek zdecydowanie utrzymany w wolniejszym tempie, a tylko za sprawą perkusji momentami przyspiesza. Za to utwór tytułowy posiada jeden z najlepszych riffów na tym albumie. Ponownie ma tutaj miejsce świetna współpraca gitar z perkusją - w każdym razie mógłbym słuchać 20-minutowego numeru składającego się wyłącznie z riffów, które pojawiają się w utworze "Those Once Loyal", po prostu miód. "Anti-Tank" to na przekór nazwie prawdziwy czołg, miażdżący od pierwszej do ostatniej sekundy. Ponownie mamy do czynienia z riffami, jakie potrafi grać wyłącznie Bolt Thrower, inne kapela próbują, ale wychodzi im to z miernym skutkiem. To jeden z moich ulubionych numerów z "Those Once Loyal" i w tym przypadku sytuacja jest podobna do utworu tytułowego. Na dodatek kapela dorzuciła piękną solówkę, jakby niszczące riffy to by było mało. "Last Stand Of Humanity" to już czysta agresja podana w szybki sposób, krótkie zwolnienia tylko nadają charakteru tej kompozycji. I niestety jest to również zwiastun rychłego końca albumu, a jego największym zwiastunem jest powolny i przygniatający do ziemi "Salvo". Ciężki riffy, miażdżące partie basu, których autorką jest oczywiście Jo Bench. Ta przedostatnia kompozycja to prawie najdłuższy utwór na tym wydawnictwie, ale jest to również kawałek posiadający najwięcej "duszy". Ponadto jak na ponad 5-minutowy numer brzmi nadzwyczaj żwawo i w żadnym wypadku się nie dłuży. Album zamyka "When Cannons Fade", szybki ostrzał, Bolt Thrower nie biorą żadnych jeńców. Długo band rozprawia się z niedobitkami, bo utwór jest dłuższy niż "Salvo", ale również jest nieco słabszy. Szybkie tempo jest jak najbardziej na miejscu, ale trochę za dużo tu zwolnień. Ponadto zakończenie tej kompozycji jest trochę zbyt spokojne, tutaj przydałby się jakiś wybuch, jakaś adrenalina, jakaś agresja, a tutaj lekkie pykanie perkusji.
Teraz należy sobie zadać pytanie - dlaczego najlepsze albumy Bolt Thrower nagrał z Karlem Willettsem na wokalu? Widać gość ma taką charyzmę, że dzięki niemu jakaś niesamowita aura kreatywności udziela się członkom kapeli. A tak serio, po prostu widać kto tutaj jest głową kapeli i bez kogo zespół radzi sobie tylko dobrze. Willetts wrócił, a wraz z tym band nagrał jeden ze swoich najlepszych albumów. Muzycy udowodnili po raz kolejny, że nie mają sobie równych w bitewnej odmianie death metalu zagranym w oldschoolowym, dusznym stylu. Riffy jakie tutaj przewijają się przez cały album to po prostu magia wojennego rzemiosła, żadna inna kapela tak nie potrafi. Pięknie się Brytyjczycy pożegnali z fanami, a nie tak dawno wrócili, żeby zagrać kilka koncertów i pokazać młodziakom, jak się powinno grać death metal.
Album rozpoczyna klimatyczne trwające niespełna minutę intro, które ożywione zostaje przez dość orientalnie grającą gitarę i wojenną atmosferę. Willetts krzyczy "At First Light" i mamy to za co uwielbiam Bolt Thrower - hipnotyczne riffy, świetną współpracę gitar, basu i perkusji. Szybkie, niszczące tempo nadaje temu numerowi charakterystycznej mocy. W "Entrenched" już tak niszczycielskiej mocy nie ma, można powiedzieć, że czołgi musiały na chwilę odpocząć. Za to wpada w ucho bardzo dobra, spokojna melodia zawarta w środku utworu. Wielbiciele utworu "Cenotaph" na pewno zauważyli, że "The Killchain" jest utrzymany w tym samym stylu. Samo wejście jest wręcz identyczne - powoli wyłaniające się gitary, które za chwile niszczą jednostajnym, powtarzającym się w nieskończoność riffem. Może takiej mocy jak "Cenotaph" nie ma, ale to co jest w zupełności mi wystarcza. "Granite Wall" jest w sumie ok, bardzo podoba mi się w nim praca gitary basowej, która faktycznie nadaje głębi brzmieniu. Kawałek zdecydowanie utrzymany w wolniejszym tempie, a tylko za sprawą perkusji momentami przyspiesza. Za to utwór tytułowy posiada jeden z najlepszych riffów na tym albumie. Ponownie ma tutaj miejsce świetna współpraca gitar z perkusją - w każdym razie mógłbym słuchać 20-minutowego numeru składającego się wyłącznie z riffów, które pojawiają się w utworze "Those Once Loyal", po prostu miód. "Anti-Tank" to na przekór nazwie prawdziwy czołg, miażdżący od pierwszej do ostatniej sekundy. Ponownie mamy do czynienia z riffami, jakie potrafi grać wyłącznie Bolt Thrower, inne kapela próbują, ale wychodzi im to z miernym skutkiem. To jeden z moich ulubionych numerów z "Those Once Loyal" i w tym przypadku sytuacja jest podobna do utworu tytułowego. Na dodatek kapela dorzuciła piękną solówkę, jakby niszczące riffy to by było mało. "Last Stand Of Humanity" to już czysta agresja podana w szybki sposób, krótkie zwolnienia tylko nadają charakteru tej kompozycji. I niestety jest to również zwiastun rychłego końca albumu, a jego największym zwiastunem jest powolny i przygniatający do ziemi "Salvo". Ciężki riffy, miażdżące partie basu, których autorką jest oczywiście Jo Bench. Ta przedostatnia kompozycja to prawie najdłuższy utwór na tym wydawnictwie, ale jest to również kawałek posiadający najwięcej "duszy". Ponadto jak na ponad 5-minutowy numer brzmi nadzwyczaj żwawo i w żadnym wypadku się nie dłuży. Album zamyka "When Cannons Fade", szybki ostrzał, Bolt Thrower nie biorą żadnych jeńców. Długo band rozprawia się z niedobitkami, bo utwór jest dłuższy niż "Salvo", ale również jest nieco słabszy. Szybkie tempo jest jak najbardziej na miejscu, ale trochę za dużo tu zwolnień. Ponadto zakończenie tej kompozycji jest trochę zbyt spokojne, tutaj przydałby się jakiś wybuch, jakaś adrenalina, jakaś agresja, a tutaj lekkie pykanie perkusji.
Teraz należy sobie zadać pytanie - dlaczego najlepsze albumy Bolt Thrower nagrał z Karlem Willettsem na wokalu? Widać gość ma taką charyzmę, że dzięki niemu jakaś niesamowita aura kreatywności udziela się członkom kapeli. A tak serio, po prostu widać kto tutaj jest głową kapeli i bez kogo zespół radzi sobie tylko dobrze. Willetts wrócił, a wraz z tym band nagrał jeden ze swoich najlepszych albumów. Muzycy udowodnili po raz kolejny, że nie mają sobie równych w bitewnej odmianie death metalu zagranym w oldschoolowym, dusznym stylu. Riffy jakie tutaj przewijają się przez cały album to po prostu magia wojennego rzemiosła, żadna inna kapela tak nie potrafi. Pięknie się Brytyjczycy pożegnali z fanami, a nie tak dawno wrócili, żeby zagrać kilka koncertów i pokazać młodziakom, jak się powinno grać death metal.
Ocena: 10/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz