Ghost - Infestissumam
Data wydania: 09.04.2013
Gatunek: psychodelic rock/occult rock
Kraj: Szwecja
Tracklista:
01. Infestissumam
02. Per Aspera Ad Inferi
03. Secular Haze
04. Jigolo Har Megiddo
05. Ghuleh / Zombie Queen
06. Year Zero
07. Idolatrine
08. Body And Blood
09. Depth Of Satan's Eyes
10. Monstrance Clock
Szwedzki patriarcha szatana powraca ze swoją grupką bezimiennych akolitów. Pierwsza płyta kapeli Ghost (na czas trasy po USA przemianowanej na Ghost B.C.) została wydana w 2010 roku. Było to wydawnictwo nie tyle oryginalne (choć oczywiście nie ujmuję mu oryginalności) co tajemnicze i swoją tajemniczością przyciągające. Pamiętam jak pierwszy raz usłyszałem "Opus Eponymous" - pomyślałem wówczas, że ktoś próbuje mi wcisnąć tandetę ubraną w popowe melodyjki. Oczywiście to przekonanie szybko się zmieniło, a z każdym kolejnym odsłuchem było już tylko lepiej, a początkowe złe wrażenie poszło w zapomnienie. Przyznam, że po rewelacyjnym debiucie myślałem, że kapela albo odkryje swoją tożsamość przed światem, albo rozpłynie się gdzieś we mgle i już nigdy o Ghost nie usłyszymy. Na szczęście moje wydumane scenariusze się nie sprawdziły i Szwedzi skrupulatnie ukrywający swoją tożsamość zapowiedzieli nowy album na wiosnę 2013 roku, a dodatkowo potwierdzili to wydając singiel "Secular Haze".
Ci, którzy śledzą poczynania Ghost doskonale wiedzą, że singiel "Secular Haze" został wsparty dodatkowo klipem nagranym do tego numeru. Nie było to zwykłe wideo, a klimatyczny, stylizowany na wczesne lata 70-te klip przypominający muzyczny przerywnik jakiegoś popularnego show telewizyjnego. Papa Emeritus II i jego mroczni akolici dość mocno kontrastowali na tle kolorowego wystroju studia. Jednakże sam utwór raczej, gdyby trafił na "Opus Emponymous" byłby średniakiem i zapchajdziurą. Przyznam, że byłem nim dość mocno rozczarowany - tzn. może inaczej, byłem nim rozczarowany do momentu, w którym zobaczyłem oficjalny klip do tego numeru. Wówczas wszystko się zmieniło - jakby kawałek nabrał kolorytu. Ale nadal to nie było to, czego oczekiwałem od Ghost. Dopiero jak na dwa tygodnie przed premierą "Infestissumam" pojawił się klip do utworu "Year Zero" to wiedziałem, że kapela nie zawiedzie. Nie dość, że klip jest stylizowany na klimatyczny horror z okresu "Dziecka Rosemary", zresztą sama akcja tocząca się na ekranie mocno kojarzy mi się ze wspomnianym filmem. No tak, ale nie klip jest tutaj najważniejszy - sam utwór "Year Zero" z jednej strony kojarzyć się może z najlepszymi utworami z "Opus Eponymous", jest idealnie wyważony pomiędzy rockowym, heavy metalowym brzmieniem gitar i popowym polotem. Czyli jest to nic innego jak wykorzystanie receptury, którą kapela zaprezentowała wielokrotnie na debiutanckim wydawnictwie. Do tego wszystkiego wmieszali świetne partie chóralne i oczywiście wszechobecnego na "Infestissumam" szatana (jakże by inaczej). Można powiedzieć, że ten kawałek był już w stanie odsiać tych, którzy nie do końca byli w stanie zaakceptować takiego okultystycznego rocka zmieszanego ze sporą dawką popu. Dwa utwory, które pojawiły się jeszcze przed premierą drugiego albumu dawały sporą nadzieję, ale też stawiały znak zapytania - bo czego się tu spodziewać po "Infestissumam"? Grania takiego jak w "Secular Haze", czy jak w "Year Zero"?
Na drugi album Ghost składa się 10 utworów, zabawę w okultyzm rozpoczyna kawałek tytułowy, w którym główną rolę odgrywa chór oraz perkusja wybijająca równy rytm - gdzieś przed mgłę wybija się również gitara, która w końcu przesłania chóralne śpiewy. Drugi w kolejce jest raczej standardowo brzmiący "Per Aspera Ad Inferi" - rozkręca się dopiero w refrenie. Natomiast sam kawałek brzmi dość podobnie do niektórych utworów z "Opus Eponymous" - czyli jednak droga "Secular Haze"? Chyba nie do końca, bo utwór nie jest popowy i nie jest też tak przebojowy jak "Elizabeth" czy "Stand By Him". No cóż, nie zatrzymując się na dłużej przy "Per Aspera Ad Inferi" pójdę od razu dalej - a trzeci jest dobrze mi znany "Secular Haze". Nie ma zaskoczenia, kawałek wpada w ucho (w imię zasady inżyniera Mamonia z "Rejsu" - "mnie się podobają melodie, które już raz słyszałem"). Na szczęście "Jigolo Har Megiddo" to już przebojowy numer, który automatycznie zakodował mi się w głowie. Poza wpadającą w ucho melodią mamy niezwykle porywający refren - co w sumie w przypadku utworów Ghost nie jest rzeczą niezwykła. Ale jest to jeden z moich faworytów na "Infestissumam". Całe szczęście, że zaraz po nim następuje utwór jeszcze lepszy, ale też najdłuższy i najbardziej złożony na całym albumie - "Ghuleh / Zombie Queen". Kawałek zaczyna się niezwykle spokojnie, niczym ballada, w której klawisze i delikatny (niemalże szeptany) wokal Papy Emeritusa II tworzą świetny klimat. Jednakże w okolicach trzeciej minuty utwór nabiera tempa i mocy - nagle przestaje być balladą, a zaczyna być hymnem sławiącym tytułową "Zombie Queen". To jest mój drugi faworyt na tym albumie (będzie ich jeszcze kilka). Warto zauważyć, że jest to utwór trwający ponad siedem minut, a jednak mija w mgnieniu oka. Po nim następuje znany z drugiego klipu "Year Zero" - kawałek zdecydowanie ciekawszy niż "Secular Haze" i jak już wspomniałem na początku wyposażony w świetne partie chóralne. Utwór dodatkowo zyskuje kiedy połączyć go z nakręconym do niego klipem. Jest to zdecydowany numer jeden na "Infestissumam". Siódmym utworem w kolejności jest "Idolatrine" - to kolejny hicior, który automatycznie wpada w ucho (i co najważniejsze nieostatni). Ale nie jest to hit w stylu tych znanych z "Opus Eponymous" - można powiedzieć, że to kawałek dojrzalszy, ale można też powiedzieć, że jest to przebój zdecydowanie bardziej wymagający niż "Ritual". Zbliżając się już powoli do końca płyty trafiamy na "Body And Blood" - nawet nie słuchając tego utworu wiadomo, że jego tekst będzie nawiązywał do chrześcijaństwa. I wcale nie jest inaczej. To kolejny hit na albumie - refren wbija się do głowy dokładnie tak samo, jak ma to miejsce w przypadku "Ghuleh / Zombie Queen". Ten raczej spokojny i delikatny utwór (choć przerywany cięższymi gitarowymi riffami) stanowi wstęp do następującego po nim i noszącego świetny tytuł kawałka "Depth Of Satan's Eyes". I jeżeli kogoś nie porywa ten utwór, to znaczy, że kompletnie tracił czas na "Infestissumam". Jest tutaj wszystko to, co najlepsze w Ghost - zarówno na starej, jak i na nowej płycie. Do tego kompozycja wsparta jest ciekawymi partiami chóralnymi oraz towarzyszącą im melodyjką (początkowo może wydawać się mdła). O świetnym refrenie nie będę już pisał, bo jest to standard, który Szwedzi przyjęli już na poprzednim albumie i konsekwentnie trzymają się go na drugim wydawnictwie. "Infestissumam" zamyka utwór "Monstrance Clock". "Come together, together as a one, come together for lucifer's son" - czy trzeba coś dodawać? Podobno powtarzane wielokrotnie kłamstwo staje się prawdą - idąc tym tropem można powiedzieć, że powtarzany wielokrotnie refren koduje się w pamięci. Tak jest w tym przypadku. "Monstrance Clock" to świetne podsumowanie albumu, nawet wydaje mi się, że o wiele lepsze niż instrumentalny "Genesis" zamykający "Opus Eponymous".
Podsumowując to co na pewno zmieniło się w muzyce Ghost to ciężar - ten został w sporej części odjęty. Tak, wiem, że "Opus Eponymous" to nie był ciężki album, ale jednak tutaj kompozycje są lżejsze, ale już nie tak popowe nachalne jak niektóre numery z debiutu. Zdecydowanie większy nacisk został położony na klimat, oczywiście nie zapomniano o wpadających w ucho melodiach, czy nośnych refrenach (te są obecne w niemalże każdy zawartym na tym albumie kawałku). Tak naprawdę można się tutaj przyczepić do tego, że "Infestissumam" nie wpada w ucho już przy pierwszym odsłuchu, ale w sumie pierwszy album Ghost też tego nie robił. I tym razem trzeba podejść do materiału Szwedów ze sporym dystansem, wyłączyć w sobie nadwrażliwość na popowe elementy i dać się porwać retro-okultystycznemu klimatowi, który próbuje zaaplikować słuchaczowi Papa Emeritus II i jego wierni akolici. Co tak naprawdę znajduje się na drugim albumie Ghost? Na pewno szatan, ale poza nim jest mnóstwo przebojowych refrenów, wpadających w ucho melodii i rewelacyjny, chociaż bardzo delikatny wokal (chociaż trzeba się do niego przekonać). "Opus Eponymous" ma godnego następcę, który nawet wydaje mi się nieco lepszy od swojego mistrza. Oczywiście "Infestissumam" wyrasta na poważnego kandydata do miana albumu roku, ale z tym jednak poczekam do końca roku, bo nigdy nic nie wiadomo.
Ocena: 10/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz