Połowa deszczowych wakacji już za nami (a nawet już 3/4), ale nie wszyscy mają wakacje, o czym w ciągu lipca i sierpnia przypomnieli niektórzy muzycy. Co prawda nie wszystko co w tych miesiącach się pojawiło było godne polecenia, ale kilka solidnych wydawnictw miało swoją premierę w lipcu, czy w pierwszych tygodniach sierpnia. Właśnie z tego okresu pochodzą dzisiejsze albumy, które wybrałem do krótkiego omówienia w ósmym już odcinku "Na skróty". Dwa razy metalcore i raz glam metal/rock.
Lovex - Watch Out!
(glam metal/rock; 2011; Finlandia)
5 sierpnia swoją premierę miał miał trzeci album fińskiej formacji Lovex. Do tej pory miałem z nimi do czynienia tylko w przypadku ich debiutanckiego materiału - "Divine Insanity" z 2006 roku. Ale to nie był taki znowu glam metal - panowie grali trochę elektronicznie i wpisywali się w nowomodny styl alternative metal. Płytkę z 2008 roku sobie odpuściłem, bo cóż oni mogli zrobić ze swoją muzyką? Natomiast z ciekawości postanowiłem zapoznać się z "Watch Out!", czyli świeżym jeszcze materiałem. Panowie nadal grają jakąś mieszankę z dużą ilością glamu, ale teraz już nie można im przypinać łatki "electro". Hitów tutaj nie brakuje, kawałki po prostu same wpadają do głowy - już otwieracz wiele mówi o tym wydawnictwie. Niezwykle hiciarski "Queen Of The Night" to prawdziwy przebój, który wręcz idealnie nadaje się do jakiejś rockowej audycji. Hiciorem, który promuje ich nowe wydawnictwo jest "USA". W sumie to panowie na tym nowym wydawnictwie balansują gdzieś pomiędzy glam metalem, a hard rockiem. Przyznam, że trochę mnie zaskoczył ten album, bo spodziewałem się mielizny na miarę debiutanckiego wydawnictwa. Polecam każdemu, kto lubi przebojowe kawałki, lekkie, wpadające w ucho i oczywiście glamowe.
Nota: 7/10
Jasta - Jasta
(metalcore; 2011; USA)
W zeszłym roku Hatebreed nagrał świetny album, w tym roku miałem okazję zobaczyć ich koncert, a niedługo później Jamey Jasta wydał swój debiutancki album. Nie jest to oczywiście pierwszy skok w bok jaki zrobił Jasta, warto też pamiętać o bardzo dobrym sludge'owo-metalcore'owym projekcie Kingdom Of Sorrow, w którym wokalista Hatebreed współpracuje z Kirkiem Windsteinem (Crowbar, Down). I o ile wiadomo, że Kingdom Of Sorrow to nie jest kopia Hatebreed o tyle, w przypadku solowego wydawnictwa Jasty miałem pewne obawy. Oczywiście nie miałbym nic przeciwko temu, żeby Jasta nagrał album brzmiący jak Hatebreed. Tymczasem Jamey nagrał materiał, który na pewno można przyrównywać zwłaszcza do ostatniego wydawnictwa jego macierzystej formacji. Głównie jest to kwestia jego partii wokalnych, które jednak są na tyle sprzężone z Hatebreed, że ciężko rozdzielić metalcore'owe brzmienia i wokal Jasty od wspomnianej kapeli. Mimo wszystko uważam, że udało mu się trochę odsunąć od stylu, który uprawia wraz z kumplami. Niektórzy mogą być zaskoczeni, bo Jasta na swoim albumie nawet śpiewa (!), oczywiście nie brakuje też jego charakterystycznych ryków, a pojawiają się też przestery. Co ciekawe czysty śpiew wychodzi mu nawet przyzwoicie, chociaż zawsze będę uważał, że jego domeną powinny być ryki. A jak wypada album jako całość? Na pewno nie brakuje tutaj ani energii, ani hitów - te co prawda pojawiają się dopiero po jakichś dwóch, czy trzech odsłuchach, ale jednak. W żadnym wypadku nie jest to płyta nudna, czy zestandaryzowana - solowy album Jasty wyróżnia się z tłumu i wpada w ucho. Z większych hitów warto wymienić "Nothing They Say" (z wbijającym się w głowę refrenem), barbarzyński "Anthem Of The Freedom Fighter" (ależ ten numer czuć Hatebreed), "The Fearless Must Endure" (w którym na gitarze gościnnie wystąpił Zakk Wylde). Solowy album wypada bardzo dobrze i powinien na pewno podejść wielbicielom Hatebreed.
Nota: 8/10
Sleeping Giant - Kingdom Days In An Evil Age
(christian metalcore; USA; 2011)
12 lipca swoją premierę miał trzeci album christian metalcore'owej formacji Sleeping Giant. Panowie do tej pory brzmieli dość nieporadnie, chociaż w skład tej kapeli wchodzą doświadczeni muzycy. Ich poprzedni album po prostu przeze mnie przeleciał i nie pozostawił po sobie kompletnie nic, no może ten hymn kończący album jako tako zapamiętałem. Pozostała część płyty była nijaka - taki standardowy hardcore z elementami metalu, kompletnie pozbawiony mocy, ale za to wyposażony w brudne brzmienie. Ale nie odpuściłem, postanowiłem zapoznać się z nowym materiałem - chociaż niespecjalnie się do tego spieszyłem. Na "Kingdom Days In An Evil Age" kapelę wspiera Franckie Palmeri (Emmure), którego można usłyszeć w numerze "Eyes Wide Open". W ogóle nowy materiał jest zupełnie inny niż wydawnictwo z 2008 roku. Nagle jakby Sleeping Giant nabrali charakteru, podrasowali brzmienie, trochę przysiedli przy komponowaniu kawałków i tworzeniu chwytliwych refrenów (jak np. ten z "Dead Man Walking" czy "Tithemi"). Nowy album to zupełnie nowa jakość w przypadku tej formacji. Dla mnie wręcz rewelacja i jakby ponowne odkrycie tej formacji. Jeśli chodzi o chrześcijańskie core'owe granie to stawiam "Kingdom Days In An Evil Age" prawie na równi z tegorocznym albumem Onward To Olympas (czyli już wysokie progi). Niektórych mogą razić chrześcijańskie teksty przewijające się przez cały album, ale ja już się przyzwyczaiłem do tego, że jeśli kapela określa się jako christian metalcore'owa to faktycznie głosi chrześcijańskie przesłanie - ani mnie to ziębi, ani grzeje, ale ważne jest dla mnie to, że goście próbują w swoich tekstach przekazać coś dla siebie ważnego. W każdym razie najnowszy materiał Sleeping Giant to mnóstwo energii, agresji i świetnych partii wokalnych (zarówno ryków, jak i czystych wokali). Po prostu dopiero teraz ta formacja brzmi, tak jak powinna od samego początku. Oby tak dalej.
Nota: 9/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz