Danzig - Deth Red Sabaoth
Data wydania: 21.06.2010
Gatunek: heavy metal
Kraj: USA
Tracklista:
01. Hammer of the Gods 05:20
02. The Revengeful 04:10
03. Rebel Spirits 03:58
04. Black Candy 04:08
05. On a Wicked Night 04:02
06. Deth Red Moon 03:58
07. Ju Ju Bone 04:45
08. Night Star Hel 06:41
09. Pyre of Souls: Infanticle 03:18
10. Pyre of Souls: Seasons of Pain 07:17
11. Left Hand Rise Above 04:22
Skład zespołu:
Glenn Danzig - wokal, gitara, gitara basowa, fortepian, perkusja
Tommy Victor - gitara, gitara basowa
Johnny Kelly - perkusja
Bardzo długo trzeba było czekać na dziewiąte studyjne wydawnictwo Glenna i spółki, bo chyba nikt nie zakwestionuje tego, że Danzig to wyłącznie nazwa kapeli. To własność Glenna, który stworzył ten zespół i kształtował go przez lata, zarówno zmieniając skład jak i zmieniając styl grania kapeli. Po "Circle Of Snakes", które najwięcej miało wspólnego z doom metalem Glenn postanowił trochę odpocząć i wypuścić prawdziwą perełkę dla najbardziej zagorzałych fanów - kompilację o nazwie "The Lost Tracks of Danzig". Można powiedzieć, że te niepublikowane dotąd kawałki nieco zaspokoiły wielbicieli twórczości tego muzyka. Ale kiedy Glenn w 2008 roku zaczął mówić wprost o nowym albumie, który przygotowuje zacząłem mocno zaciskać kciuki. Jak się jednak okazało nowy LP o nieznanym jeszcze wówczas tytule został ostatecznie zapowiedziany na końcówkę 2009 roku, a Glenn chwalił się w wywiadach, że numer "Black Candy", który już nagrał jest czymś niezwykłym, mroczny, utrzymanym w starym stylu. Ostatecznie album nie trafił na półki w 2009, a w styczniu 2010 pojawiły się wieści, że "Deth Red Sabaoth" pojawi się w sklepach na wiosnę. Niestety premiera po raz kolejny została przesunięta i powoli traciłem nadzieję, że album w ogóle się pojawi. Na szczęście okres przedwakacyjny okazał się szczęśliwy i "Deth Red Sabaoth" wreszcie ujrzał światło dzienne.
Glenn po raz kolejny zmienił skład zespołu, jedyną osobą, która pozostała w kapeli po nagraniu "Circle Of Snakes" był gitarzysta Tommy Victor znany również z Ministry i Prong. Do składu doszli - basista Steve Zing, z którym Glenn już grywał w Samhain i perkusista Johnny Kelly, który też już miał swoją przygodę z Danzig. Największe nadzieje wiązane były ze Stevem, w końcu współpracował z Glennem za czasów Samhain czyli według mnie najlepszego okresu, kiedy to muzyka Misfits spotykała się z rodzącym się bluesowym stylem Danzig. Chociaż Zing nie miał swojego udziału w nagrywaniu tego albumu, a jedynie wspomagał zespół w trakcie nagrywania materiału.
Ale już przechodzę do samego materiału, który składa się na "Deth Red Sabaoth". Na całość składa się 12 utworów, których łączny czas trwania to niecałe 53 minuty - zdecydowanie dobry czas, ani za długo, ani za krótko. Przed premierą można było posłuchać "On A Wicked Night", który na vinylu pojawił się w towarzystwie "The Revengeful". Ale od początku - otwieraczem jest utwór "Hammer of the Gods". Już przy tym numerze można powiedzieć, że Danzig wrócił do pierwszych 4 albumów - chociaż najwięcej tutaj klimatu z "III" i "IV". Brzmienie tego kawałka jest faktycznie dziwne, takie jakie Glenn zapowiadał przed premierą, czyli brudne, w starym stylu. Poszukiwacze plastiku niczego tutaj dla siebie nie znajdą. Klimatyczne zwolnienie w środku kawałka dodaje mu specyficznego klimatu. Riffy imitują te, których autorem był John Christ, czyli najbardziej charakterystyczny gitarzysta jaki występował w Danzig. A Glenn w dobrej formie, a niedoskonałości są zapewne częściowo zasługą specyficznego miksu.
"The Revengeful" to jak już wspomniałem drugi numer, który znalazł się na singlowym vinylu. Numer mocarny, wolny z jednostajną pracą gitary, ale jest to właśnie ozdoba tego utworu. Do tego Glenn brzmi tutaj niczym wilk wyjący do księżyca. "Rebel Spirit" to jeden z moich ulubionych numerów na tym albumie, przesądzają o tym świetne partie perkusji i spokojna atmosfera, która w końcu wybucha, a wraz z nią wokal Danziga. Ale przede wszystkim ta dudniąca perkusja, świetna sprawa, do tego dobry riff grający gdzieś w tle, schowany zarówno za perkusją jak i za wokalem. "Black Candy", o którym można było usłyszeć w pierwszych zapowiedziach dotyczących "Deth Red Sabaoth" to utwór utrzymany w spokojnym tempie. Dużą rolę odgrywa tutaj praca gitary basowej, która wysuwa się naprzód. Tekst "Black Candy" szybko wpada w ucho i ciężko go zapomnieć, nie jest szczególnie skomplikowany, ale takie już są kawałki Glenna - refreny nie należą do złożonych i ciężkich do zapamiętania.
Singlowy "On A Wicked Night" to utwór numer pięć na dziewiątym studyjnym wydawnictwie Danziga. Jak dla mnie jest to najlepszy kawałek na tym albumie - momentalnie wpada w ucho, zarówno za sprawą charakterystycznej melodii, jak i dzięki wpadającemu w ucho refrenowi. Chyba nie można było wybrać lepszego numeru na singiel. A po "On a Wicked Night" następuje kolejny killer - "Deth Red Moon". Tutaj znowu perkusja daje czadu, bardzo charakterystyczna gra na talerzach i ponownie Glenn wyjący do księżyca. Partie gitary zostały specjalnie zmiksowane dzięki czemu uzyskano efekt takiego rozmycia dźwięku.
"Ju Ju Bone" to utwór, który początkowo działał na mnie jak płachta na byka. To co mnie denerwowało to tekst, a raczej partie Glenna. Sam się dziwiłem, jak może mnie to denerwować, a jednak mogło. Na szczęście po kilku porządnych odsłuchach numer wbił mi się do głowy i przez bardzo długi czas tam siedział od czasu do czasu dając znać o sobie. I prawdę mówiąc w tym kawałku partie Glenna są chyba najlepsze, dlatego tym bardziej nie mogę zrozumieć dlaczego mnie wcześniej denerwowały. "Night Star Hel" to kolejny killer na tym wydawnictwie. Rozpoczyna się dość niepozornie, nieco pierdzące gitary i spokojny, ale jakiś taki przytłumiony wokal Glenna. I im dalej idzie utwór tym bardziej wokal jest schowany, a naprzód wychodzą gitary, w końcu wokal jest ledwo słyszalny, a Tommy Victor jakby wpadł w trans. Końcówka tego kawałka jest iście mistrzowska i przywodzi na myśl najlepsze utwory z pierwszych wydawnictw.
Po tym następuje dwuczęściowy kawałek "Pyre Of Souls". Pierwsza część do wstęp o tytule "Infanticle", jest to świetny dodatek kierowany głównie do wielbicieli czarnych arii. Klimat jest niemalże identyczny, a pozostali cóż, muszą jakoś przetrwać te trzy minuty, żeby dotrwać do drugiej części "Pyre Of Souls" zatytułowanej "Seasons of Pain". W całości "Pyre Of Souls trwa ponad 10 minut. Utwór sprawiający wrażenie przybrudzonego, momentami brzmi jak demówka nagrywana w garażu - zwłaszcza jeśli chodzi o partie gitarowe, a w szczególności o solówkę. Wokal Glenna pod koniec kawałka ginie gdzieś w nawałnicy dźwięków. Utwór długi i nie mający nic wspólnego z szybkim graniem, ten riff sprawia, że momentami utwór wręcz się ślimaczy. Na koniec Glenn zaserwował utwór o tytule "Left Hand Rise Above", który z nazwy od razu skojarzył mi się z "Left Hand Black", ale jak się okazuje niewiele ma z nim wspólnego, już prędzej z jakimś "How The Gods Kill". Wolne i wyciszone zwrotki, a po nich energiczny refren. Utwór bardzo w stylu starych dokonań Glenna. Dobre zakończenie, które sprawia, że po raz kolejny chce się odsłuchać "Deth Red Sabaoth".
Powrót Danziga po 4 latach jak najbardziej godny króla. Przy okazji premiery "I Luciferi" można było czytać o powrocie króla, jak w takim razie nazwać to co się stało przy okazji "Deth Red Sabaoth"? Skok w przeszłość? Wspominki? Nie są to zbyt dobre określenia dla materiału, który znalazł się na dziewiątym albumie Danziga. Jak dla mnie to nowe wydawnictwo nie ma żadnych słabych momentów. Jednych może odsiewać specyficzne brzmienie, które sobie wymyślił Glenn. Dużo brudu, rozmycia i nieczystych dźwięków, ale to wszystko dodaje specjalnego klimatu, który towarzyszył najbardziej magicznemu LP w historii tego zespołu - "4p". Killerów jest tutaj dużo, praktycznie każdy kawałek można nazwać niezwykłym, niesamowitym i niszczącym - no może poza pierwszą częścią "Pyre Of Souls", która spełnia wyłącznie rolę przerywnika. Glenn w bardzo dobrej formie, chociaż już ma sporo lat na karku. Jedyne czego żałuję to to, że nie znalazło się na "Deth Red Sabaoth" miejsce dla utworu utrzymanego w klimacie "Crawl Across Your Killing Floor", ale nie można mieć wszystkiego. Lubisz stare wydawnictwa Danziga? To "Deth Red Sabaoth" jest wydawnictwem, po które musisz sięgnąć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz