Danzig - II: Lucifuge
Rok wydania: 1990
Gatunek: Heavy Metal / Blues
Kraj: USA
Tracklista:
01. Long Way Back From Hell
02. Snakes Of Christ
03. Killer Wolf
04. Tired Of Being Alive
05. I’m The One
06. Her Black Wings
07. Devil’s Plaything
08. 777
09. Blood And Tears
10. Girl
11. Pain In The World
Skład zespołu:
Wokal - Glenn Danzig
Gitara Basowa - Eerie Von
Gitara - John Christ
Perkusja - Chuck Biscuits
Na drugi krążek Danziga trzeba było czekać 2 lata. Skład zespołu utrzymał się ten sam, czyli powinniśmy otrzymać podobny materiał do tego z pierwszej płyty. I tutaj jest dla jednych plus, a dla drugich minus. Bo album „Lucifuge” jest zdecydowanie spokojniejszy od poprzedniego. Przeważają tutaj kompozycje, które łączą w sobie heavy metal z bluesem – ale też trudno się dziwić, w końcu Glenn od samego początku lubił śpiewać bluesowe kawałki.
Krążek otwiera killerski „Long Way Back From Hell”, który od razu nastawia nas na krążek podobny do pierwszego. Niby zaczyna się spokojnie, ale po krzyku Glenna rusza z kopyta. Niby mamy później zwolnienia, ale to nie szkodzi. Oczywiście czuć charakterystyczną gitarę Johna Christa i bardzo dobrze, bo ten krążek nie mógł mieć innego gitarzysty. Jak zwykle Glenn w dobrej formie. „Snake Of Christ” to jeden z moich faworytów na tym albumie – niby to spokojny, ale jednak taki z „zadartym pazurem”. Riff grany przez Christa niby jednostajny, ale potrafiący przykuć uwagę. Siłą tego kawałka jest refren, w którym Glenn może zaprezentować pełnię swoich wokalnych umiejętności. Ciekawy jest też pojedynek Biscuitsa z Christem. I po tym następuje pierwszy poważny numer bluesowy – „Killer Wolf”. Wolny, spokojny i wpadający w głowę. Przegenialny kawałek, w którym głos mistrza miażdży. A klip do niego nagrany jeszcze bardziej. Po tym jakże bluesowym numerze wpadamy na „Tired To Being Alive” – tutaj już jest spokojny kawałek heavy metalowy...z elementami bluesa ;-) Ale co się dziwić? Taki już jest ten krążek, to jego cecha charakterystyczna. Ale ozdobiony jakże brudną i wręcz garażowo brzmiącą solówką Johna Christa. Killer to to nie jest, ale słucha się przyjemnie (tak jak całego tego krążka). Macie dość blues’a? To Danzig serwuje wam kolejny kawałek – tym razem jest to czysty i nie skażony heavy metalowym brzmieniem bluesowy kawałek „I’m The One”. Spotkałem się już z różnymi opiniami o tym kawałku – od chwalebnych po bluzgi. Według niektórych osób jest to nudny kawałek – nawet określany najnudniejszym kawałkiem jaki nagrał Glenn. Jasne, że tak. To jest najnudniejszy kawałek jaki nagrał Glenn – jeśli chodzi o heavy metal. Ale jednocześnie najlepszy jeśli chodzi o bluesa. I jeśli słuchać go nie czujesz jego mocy, to bardzo mi przykro – puść go sobie jeszcze raz, aż w końcu poczujesz. Po tak spokojnym kawałku czas na jednostajny i wpadający w ucho riff, który rozpoczyna „Her Black Wings”. Jest to jeden z killerów na tym krążku. Dlaczego? Bo ten kawałek ma wszystko. Zaczynając od chwytliwej melodii, poprzez genialne partie wokalne i kończąc na dobrym i klimatycznym klipie. Ale na tym nie koniec killerów, bo zaraz za rogiem czai się na słuchacza „Devil’s Plaything”. Piękne intro z melorecytacją Glenna przy akompaniamencie spokojnych rytmów gitarowych wygrywanych przez Christa, po czym następuje burza. Ten utwór po prostu musi się podobać, nie ma innej opcji. Killer numer jeden? Być może. W każdym razie jeden z ciekawszych kawałków na płycie. I jeszcze ten chórek :mrgreen: Mistrzowska robota i tyle. Ktoś już ma dość bluesa? Bo przyszedł czas na „777” – kawałek, który zaczyna się niezwykle bluesowo i spokojnie przechodzi w heavy metalowy czad – ale blues nadal pozostaje. Chociaż to chyba najsłabszy kawałek metalowym na „Lucifuge”. Dlatego nie będę się na dłużej przy nim zatrzymywał. Także „777” odchodzi w dal, żeby ustąpić miejsca majstersztykowi – balladzie – i to nie byle jakiej, bo zdecydowanie najlepszej w dotychczasowej karierze zespołu Danzig. Mam na myśli oczywiści „Blood & Tears”. No co ja będę się o tym rozpisywał? Przecież każdy czytający tą recenzję pewnie zna ten numer na pamięć, a jeśli nie zna to powinien słuchać dotąd, aż się nauczy. Po prostu prawdziwy masterpice – tak w warstwie wokalnej, w której Glenn przelewa na słuchacza wszystkie emocje jakie w nim siedzą, jak i w warstwie muzycznej, w której każdy z muzyków zamienia się w robota potrafiące wygrać na instrumencie, za który jest odpowiedzialny najpiękniejsze i jednocześnie najdelikatniejsze dźwięki. Po tym jakże rzewnym numerze nadchodzi „Girl”. Dziwny to utwór, nie ma takiej mocy jak pozostałe kawałki tego świetnego zespołu – wypełniacz? Być może, ale Glenn na swoich krążkach rzadko stosował takie fortele. Także być może ten numer też miał swoją rolę do spełnienia na „Lucifuge” – niestety mi nie jest dane dostrzec tą rolę. Jako zamykacz trafił się „Pain In The Word”. Kawałek niesamowicie klimatyczny, spokojny, przytłaczający, nieco doomowy. Glenn na sam koniec krążka pokazuje na co go stać, a muzyka spokojnie, wolnym krokiem z niekiedy wtrąconą szybką i agresywną grą na perkusji dąży do końca krążka.
Podsumowanie:
Słuchając tego krążka miałem wrażenie – zresztą nie tylko wrażenie, ale i pewność, że Glenn na siłę chciał połączyć heavy metal z bluesem. Jak się okazuje czasami coś robione na siłę może przynieść bardzo dobry wynik. Bo o „Lucifuge” złego słowa nie można powiedzieć – chyba, że ktoś ma uczulenie na bluesa – ale tacy ludzie raczej za słuchanie albumów Danziga się nie biorą. Krążek niezwykle zjawiskowy, zawierający kilka bardzo ważnych kawałków w historii zespołu – chociażby „Blood & Tears” czy „Killer Wolf”. Ale posiadający też słabsze kawałki takie jak „777” i „Girl” – słabsze, ale i tak w sumie nie wypadające jakoś tragicznie. W sumie krążek wypada bardzo dobrze. Za każdy ze słabszych kawałków odejmuję o 0,5 od głównej puli.
Moja ocena: 9/10
Klipy promujące krążek:
Killer Wolf
I'm The One
Her Black Wings
Devil's Plaything
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz