Po rewelacyjnym styczniu przyszła pora na luty. I podobnie jak w poprzednim miesiącu w tym również było czego słuchać. Poziom wydawnictw okazał się bardzo wyrównany, ale w lutym znalazło się trochę więcej słabszych płyt. I traf chciał, że orbitowały one głównie w bardziej melodyjnej stylistyce - melodic metal, power metal i symphonic metal. Niestety wszystko brzmiało bliźniaczo podobnie i ciężko było coś z tego wyciągnąć. Na szczęście to był tylko promil lutowych premier. Zdecydowaną większość stanowiły wydawnictwa dobre i bardzo dobre, a nie zabrakło też świetnych materiałów, dla których już szykuję wygodne miejscówki w rocznym podsumowaniu.
(thrash metal/crossover)
O istnieniu kapeli Power Trip dowiedziałem zaledwie kilka tygodni temu, kiedy zostało ogłoszone, że będą supportować Napalm Death na ich nadchodzącej trasie koncertowej. A jako, że grupa w lutym wydała swój drugi studyjny album to postanowiłem go sprawdzić. Oczywiście sięgając po "Nightmare Logic" nie miałem pojęcia czego się spodziewać. Po odpaleniu tego wydawnictwa wsiąkłem w nie momentalnie. Power Trip to kapela grająca przede wszystkim thrash, ale brzmiący zupełnie odmiennie od tego lansowanego przez przedstawicieli Nowej Fali Thrashu. Jasne, grając thrash metal nie wymyśli się prochu na nowo. To gatunek już tak mocno wyeksploatowany, że ciężko wycisnąć z niego coś nowego. Jednak "Nightmare Logic" to prawdziwa thrashowa petarda brzmiąca niczym Exodus za swoich najlepszych lat. A co najważniejsze druga płyta Power Trip po prostu sprawia masę frajdy podczas słuchania i posiada zaklęte w muzyce ogromne pokłady energii. "Nightmare Logic" to dowód na to, że thrash metal jeszcze ma się bardzo dobrze i daleko mu do przejścia na emeryturę.
(brutal death metal)
Francuska kapela Benighted nie zwykła zawodzić. Ich ostatni album, który został wydany w 2014 roku nie spotkał się ze zbyt ciepłym przyjęciem, chociaż bardzo mi się podobał i nawet znalazł się na 15 miejscu w death metalowym podsumowaniu roku. Jako, że kapelę Benighted lubię i nie odstrasza mnie łatka brutal death metal, czy nawet deathgrind, to bez większych oporów sięgnąłem po "Necrobreed". I przez dobrych kilka dni był to album, którego słuchałem niemal non-stop. Kiedy puszczałem ten ósmy pełny album w dyskografii Benighted przypominały mi się czasy, gdy odkrywałem twórczość Sideblast (niemal 10 lat temu). Kapeli grającej w bardzo podobnym klimacie, również zbrutalizowany death metalu i nie stroniącej od wrzucania sampli z różnych filmów. Na "Necrobreed" również znalazło się miejsce dla tego typu chwytów. Między innymi możecie tutaj natrafić na kultowy tekst Arnolda Schwarzeneggera z filmu "Commando". Ale oczywiście to tylko smaczki dołożone do świetnie skrojonego death metalowego albumu. "Necrobreed" to prawdziwa brutal death metalowa rzeźnia, chociaż nie będąca karykaturą tego gatunku (niestety większość brutal death metalowych formacji wpada w tę pułapkę). Francuzi są w niesamowitej formie.
(death metal)
Rzymskie legiony z Kanady wróciły i mam nadzieję, że nie rozpierzchną się przez najbliższych kilka lat. W 2014 roku Maurizio Iacono poinformował o zawieszeniu działalności Ex Deo i skupieniu się na działalności kapeli Kataklysm. Na szczęście nie trwało to długo i już rok później pojawiły się pierwsze wzmianki o tym, że rzymskie klimaty ożywają, a fani mogą spodziewać się nowej płyty w najbliższej przyszłości. "Immortal Wars" będący trzecim studyjnym albumem Ex Deo od samego początku zapowiadał się dobrze. Efekt finalny po prostu nie mógł zawieść. Kolejne numery umieszczane przez kapelę w internecie jeszcze przed premierą "Immortal Wars" sugerowały następne epickie wydawnictwo Kanadyjczyków. I oczywiście album nie zawodzi, nadal mamy ten niesamowity klimat, jakim opływały "Caligvla" oraz "Romulus". Tematyka wojny z Kartaginą jako główny motyw "Immortal Wars" okazała się być strzałem w 10. I jasne, można się tu dopatrywać jakiegoś dziwnego zbiegu okoliczności, bo kapela Ade (również lubująca się w rzymskich klimatach) w ubiegłym roku też wydała album skupiający się na tematyce potyczek z Kartaginą. Ale Ade, jak i Ex Deo prezentują zupełnie inną szkołę death metalu. Włosi kładą większy nacisk na ciężar, a Kanadyjczycy swój death metal podbijają epickimi wstawkami symfonicznymi. "Immortal Wars" to kolejne mocarne wydawnictwo Ex Deo i mam nadzieję, że tym razem legion nie złoży broni uciekając w popłochu pod szyld Kataklysm.
(black metal/pagan metal)
Varmia to świeża polska kapela, która w lutym zadebiutowała materiałem "Z Mar Twych". To wydawnictwo miałem okazję zrecenzować na łamach DF (recenzja). Muzycy w świetny sposób połączyli black metalową agresję z pagan metalowym duchem, który zaprasza słuchaczy na pełną grozy wycieczkę po ziemiach warmińskich pełną odwołań do dawnych wierzeń z tego regionu. Varmia poza wspomnianymi gatunkami w swojej muzyce zrobili też trochę miejsca dla folk metalu, czego nie dało się uniknąć przy poruszaniu takiej, a nie innej tematyki. Z tymże na "Z Mar Twych" wyszło to na plus, bo połączenie tych wszystkich motywów dało naprawdę dobry efekt końcowy. Zresztą wystarczy posłuchać takich numerów jak "Slava!", "Ptak", czy "In Tenebris", żeby się o tym przekonać. Kolejnym mocnym elementem tego wydawnictwa jest bardzo udane żonglowanie growlami i czystymi partiami wokalnymi. Ostatnio tak dobrze wymieniające się wokale w black metalu słyszałem na "Resplendent Grotesque" kapeli Code. Słuchając "Z Mar Twych" trzeba sobie też zdawać sprawę z tego, że to debiut, więc podejrzewam, że panowie z Varmia nie zaprezentowali tutaj wszystkich swoich atutów. W końcu muszą coś zostawić na kolejne wydawnictwa.
(hard rock/vintage rock)
Horisont to niestety jedna z tych kapel, o których szybko zapominam i przypominam sobie o nich dopiero w momencie, kiedy wydają coś nowego. Każdy, kto zetknął się z twórczością tej szwedzkiej kapeli na pewno przyzna mi rację, że w przypadku "About Time" nie ma mowy o zaskoczeniu. Po prostu Horisont zawsze wydają płyty na wysokim poziomie, więc nie może być mowy o niespodziance (zwłaszcza przykrej). "About Time" to nowy materiał, a brzmi jakby to była kompilacja w stylu "The Best of...". Mamy tutaj praktycznie hit na hicie, wszystko w stylistyce łatwo wpadającego w ucho hard rocka przyozdobionego vintage'owym klimatem. Jeżeli lubujecie się w tego typu graniu, to nie ma szans, żeby "About Time" nie wpadło Wam w ucho.
(progressive mdm)
Zdaje się, że gdzieś już wspominałem tym, że mdm w ostatnim czasie mnie odrzuca. Wszystko brzmi tak samo i naprawdę ciężko znaleźć w tym gatunku kapele odróżniające się od szarej masy. Tak jakby wszyscy chcieli grać według ustalonego szablonu i każdy bał się jakichkolwiek odstępstw. I tutaj z pomocą przychodzą Nailed To Obscurity ze swoim trzecim studyjnym albumem. Do tej pory nie miałem okazji obcować z twórczością tej niemieckiej kapeli, więc "King Delusion" okazał się dla mnie atakiem znikąd. Muzycy w udany sposób łączą w swojej muzyce agresywne death metalowe partie z melancholijnymi elementami, które od razu na myśl przywodzą twórczość Katatonii. Oczywiście na nowym albumie Nailed To Obscurity nie brakuje świetnych melodii gitarowych, jak na dobry mdm przystało. Chociaż grupa zamiast stawiać na przesadnie skoczne kompozycje kieruje swoje kroki w stronę mrocznego klimatu. I myślę, że to jest prawidłowa droga rozwoju melodic death metalu, a skoczne melodie trzeba zostawić grupom, które realizują się w graniu szeroko pojętego modern metalu, który przecież nie stroni od korzystania z mdm-owych patentów.
07. Soen - Lykaia
(progressive rock/metal)
Po rewelacji jaką był dla mnie album "Tellurian" wiele sobie obiecywałem po kolejnym wydawnictwie Soen. Materiał z 2014 roku był dla mnie strzałem w 10, idealnie wpisywał się w ihsanowo-leprousowe granie dodając do tego sporo od siebie. Pierwszy odsłuch "Lykaia" nie poszedł zbyt dobrze, ale po jakimś czasie do niego wróciłem i już było zdecydowanie lepiej. Znając dwa poprzednie wydawnictwa Soen nie mogłem oczekiwać jakiegoś zrywu, czy prób rozwijania stylistyki i tego też na "Lykaia" nie dostałem. Kapela dalej krąży wokół progresywnego rocka niekiedy uderzając w mocniejsze, bardziej dosadne metalowe klimaty. Dla wielbicieli progresywnego grania pozycja obowiązkowa, dla fanów ostrzejszego grania może być jednak zbyt miękko (zwłaszcza w kwestii wokalu).
(mdm/symphonic metal/oriental metal)
Jeszcze pamiętam swój pierwszy kontakt z twórczością Aeternam, który miał miejsce dobrych parę lat temu, kiedy grupa debiutowała swoim "Disciples of the Unseen". Wówczas Kanadyjczycy w świetny sposób łączyli agresywną odmianę melodic death metalu z orientalnymi klimatami rodem z Bliskiego Wschodu. I faktycznie robiło to wtedy niesamowite wrażenie. W przypadku wydanego w 2012 roku "Moongod" już brakowało tego efektu zaskoczenia i świeżości, ale też było dobrze. I nagle pięć lat później grupa uderza z nowym materiałem. "Ruins Of Empires" to już zupełnie inne Aeternam. Słuchając pierwszy raz tej płyty aż sprawdzałem, czy to aby na pewno ta sama kapela, która zaczynała od "Disciples of the Unseen". I jednak to są ci sami ludzie. Skąd takie zdziwienie? W przypadku "Ruins Of Empires" muzycy postawili bardziej na elementy symfoniczne i orientalne, a gdzieś na plan dalszy zeszła agresja. Przy pierwszych odsłuchach faktycznie mi to przeszkadzało, ale im więcej czasu spędzałem z tym materiałem, tym bardziej zacząłem go doceniać. Symfonia w towarzystwie growli brzmi naprawdę dobrze, a melodyjne refreny momentalnie wpadają w ucho. Lepsze rozwijające się Aeternam niż skostniały mdm.
(heavy/power metal/hard rock)
Battle Beast tym wydawnictwem udowadniają, że potrafią wycisnąć z heavy metalu tyle przebojowości ile tylko się da. "Bringer Of Pain" odpowiada na pytanie "jak brzmiałby album Samanthy Fox, gdyby ta u szczytu swojej kariery zdecydowała się grać heavy metal". Serio, tak to brzmi. Zresztą to już było zauważalne na poprzednim wydawnictwie Battle Beast, gdzie znalazł się numer "Touch In The Night". Czy aby na metalowej scenie jest miejsce dla takiego grania? Pewnie, że jest. Nawet żałuję, że tak mało kapel decyduje się na granie w tej stylistyce łączącej heavy metal i pop z końcówki lat 80-tych i początku lat 90-tych. Na pewno "Bringer Of Pain" nie jest płytą dla każdego, zatwardziali czciciele szatana pewnie będą zniesmaczeni takim graniem.
(progressive rock/metal)
Retrospective to polska kapela grająca progresywnego rocka wzbogacanego o elementy metalu. Formacja debiutowała w 2007 roku albumem "Spectrum of the Green Morning". Pierwszy raz z ich twórczością spotkałem się całkiem niedawno, kiedy supportowali grupę Disperse. Może występ Retrospective nie zrobił na mnie wielkiego wrażenia, ale na pewno zainteresował, co zakończyło się sięgnięciem po ich najnowszy album zatytułowany "Re:search". To już czwarty studyjny materiał tej pochodzącej z Leszna kapeli. Z początku miałem lekkie problemy z zawartości tego wydawnictwa. Największe problemy sprawiły mi partie wokalne (momentami stoją jakby obok muzyki), ale szybko do nich przywykłem. Ostatecznie okazało się, że "Re:search" to naprawdę dobre progresywne granie, które nie stroni od przebojowych rozwiązań. Refreny poszczególnych kawałków momentalnie wpadają w ucho i nie raz złapałem się na nuceniu numeru "Rest Another Time", czy "The End Of Their World".
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz