poniedziałek, 22 grudnia 2014

Najlepsze płyty listopada 2014

Bardzo chciałbym napisać we wstępie do podsumowania listopada, że minął kolejny miesiąc obfitujący w rewelacyjne premiery płytowe. Jednak nie mogę tego zrobić, bo po tak zabójczych miesiącach jak wrzesień i październik to listopad wypada bardzo blado. Nie chodzi o to, że nie było w czym wybierać, bo świetnych premierowych materiałów nie zabrakło, problemem była raczej mnogość średnich i słabych wydawnictw, których nie da rady pominąć. Tego w poprzednich miesiącach praktycznie nie było, tam miałem problem z wybraniem tych naprawdę najlepszych 10 albumów, tych, których słuchałem wielokrotnie, a po każdym odsłuchu zabierałem się za kolejny. Tym razem zebranie 10 takich albumów nie sprawiło mi problemu, bo takich premierowych wydawnictw, które mógłbym z czystym sumieniem polecić było lekko ponad dziesięć.



Poprzednio stroniłem od rozczarowań to tym razem sobie nie odpuszczę tej przyjemności (w końcu jest o czym pisać). Największym rozczarowaniem w tym miesiącu była płyta In This Moment "Black Widow" i co bym o niej nie napisał, to nie będzie to nic ponadto co zawarłem w recenzji. Dwa naprawdę dobre kawałki na 13 stanowiących płytę to prawie nic, to wręcz skandal, że taki album ujrzał światło dzienne. Kolejnym wcale nie tak dużo mniejszym rozczarowaniem było drugie solowe wydawnictwo Richarda Kruspe (tak, tego z Rammstein), które wydał pod szyldem Emigrate. Pierwsza płyta była świeża i pokazywała muzyka z zupełnie innej strony, dlatego bardzo mnie cieszyło, że ten projekt nie został zarzucony. Na album "Silent So Long" czekałem mocno zaciskając kciuki i niestety na nic się to nie zdało. Kawałek "Eat You Alive" zapowiadający płytę jakoś mnie nie przekonał, ale liczyłem na to, że pozostałe utwory będą lepsze. Jakże byłem zaskoczony, kiedy okazało się, że numery zawarte na "Silent So Long" są dużo gorsze. Przede wszystkim zabrakło hitów, w które obfitował pierwszy album Richarda Kruspe. Jego drugie wydawnictwo po prostu wieje nudą, kompletnie nic się na nim nie dzieje i nie ratują go nawet zaproszone gwiazdy (Marilyn Manson, Lemmy Klimster , czy Jonathan Davis). Następnym albumem w tym "zacnym" gronie jest trzecia płyta wydana pod szyldem Cavalera Conspiracy. Ten album jest co prawda minimalnie lepszy od "Blunt Force Trauma", ale to i tak słaby materiał. O jego jakości niech świadczy fakt, że utwory dołączone do edycji rozszerzonej są zdecydowanie lepsze niż te stanowiące podstawę płyty. Najlepszym kawałkiem na "Pandemonium" jest "Deus Ex Machina", który jest jednym z dwóch bonusowych numerów. Jestem ciekaw, czy ten projekt będzie dalej ciągnięty przez Maxa, bo ewidentnie po "Pandemonium" słychać, że jest to robione bardzo na siłę. Do rozczarowań mogę dołączyć jeszcze nowy album Bloodbound, który brzmi jak zaginiony materiał Sabaton. Faktycznie ostatnie wydawnictwa Szwedów (tych pierwszych, ale w sumie drugich też) nie zachwycały, ale można było z nich wybrać konkretne numery, które były absolutnymi killerami. A w przypadku "Stormborn" przesłuchanie płyty graniczy wręcz z cudem. Momentami wieje tutaj metalową wsią (bierzcie pod uwagę, że pisze to osoba, której podobała się ostatnia płyta Freedom Call). No po prostu tragedia. Słabo tym razem wypadła też kapela Obscurity, która jest bardzo daleko za innymi formacjami parającymi się graniem viking metalu. Engel ponownie nie wydał materiału, którego można słuchać bez zażenowania. Ale w przypadku tej kapeli cały czas liczę na to, że muzycy w końcu się otrząsną i wydadzą cały album w stylu kawałka "Propaganda". I to by było na tyle, jeśli chodzi o te największe rozczarowania listopada. Było też kilka mniejszych, ale szkoda na nie czasu.

Teraz już bardziej pozytywnie, czyli albumy, które nie zmieściły się w moim topie, a warto się z nimi zapoznać. Przede wszystkim coś z naszego podwórka, czyli nowe wydawnictwo Ceti. Jeżeli lubicie Iron Maiden (zwłaszcza starsze płyty) to album "Brutus Syndrome" powinien Wam przypasować z miejsca. Jak słuchałem tego amteriały to nagle pojawiła się we mnie jakaś tęsknota za tymi żywszymi wydawnictwami Żelaznej Dziewicy. Kolejną dobrą premierą listopada jest "IV: One With The Storm" kapeli Ghost Brigade. Ta fińska formacja ma w sobie coś takiego, że ich każdy kolejny album mnie wciąga i nie chce puścić, chociaż gatunki metalu w jakich się obracają są mi dość obce i raczej mi z nimi nie po drodze. Nie lubię smętnego grania, ale Ghost Brigade podają je w takiej formie, że nie sposób im odmówić prawdziwego kunsztu kompozytorskiego i muzycznego. I tym razem nie jest inaczej. W listopadzie wróciła jedna z moich ulubionych kapel grających death/thrash metal, czyli holenderski Thanatos. Może zbyt wiele sobie obiecywałem po tym powrocie, bo niby "Global Purification" wstydu zespołowi nie przynosi, ale też nie jest to materiał, którym mógłbym się zasłuchiwać jak starszymi wydawnictwami tej formacji. Dla wielbicieli gatunku pozycja obowiązkowa. Pozostając przy ostrym graniu nie sposób pominąć Hierophant i ich nowego albumu "Peste". Ten materiał to prawdziwa sieka będąca mieszanką hardcore'u i sludge'u, a znajdą się tutaj również black metalowe odnośniki. Drugi studyjny album Hierophant to czysta agresja zawarta w dziesięciu utworach. Wielbiciele core'owego grania nie powinni przejść obojętnie obok nowego materiału od Heart In Hand. Co prawda nie jest to żadna rewelacja, ale dobry hardcore w melodyjnym wydaniu zmieszany z odpowiednią dawką metalcore'a.

A teraz czas na najlepszą według mnie dziesiątkę listopada:

01. Soen - Tellurian

Gdybym tu i teraz, bez zastanowienia miał podać najlepszy album w gatunku progressive metal jaki został wydany w 2014 roku to bez wahania wskazałbym "Tellurian". Dlaczego? Bo to muzycznie ta sama szkoła co Leprous, ale wokalnie już nie ta bajka. Jest zdecydowanie lżej, ale jestem w stanie to przełknąć, bo jednak muzyka i warstwa wokalna świetnie się zgrywają. Zresztą wokal kojarzy mi się z amerykańską kapelą A((wake)), muzycznie w sumie też jest trochę podobnie, chociaż zdecydowanie mniej djentują. W każdym razie Szwedzi z Soen wydali świetną płytę, która wciąga od pierwszej od ostatniej sekundy i prosi się o wiele odsłuchów.

02. Born From Pain - Dance with the Devil

Born From Pain jak zwykle nie zawiedli. Ta formacja ma jakiś patent na tętniący energią hardcore. W końcu to jedni z najznamienitszych przedstawicieli nurtu new school hardcore. "Dance With The Devil" to prawdziwa petarda pełna energicznych numerów, które momentalnie wbijają się do głowy na długo tam zostają. Jeśli chociaż trochę lubicie hardcore to nowy materiał od Born From Pain powinien czym prędzej wylądować w Waszym odtwarzaczu.

03. Centinex - Redeeming Filth

Bałem się o ten album, uwielbiam szwedzką kapelę Demonical, ale obawiałem się, że Centinex po powrocie będzie takim odpryskiem po Demonical. Czyli zostaną tam wepchnięte wszelkie niewykorzystane pomysły i wyjdzie z tego niekształtna masa pełna przypadkowych numerów. Na szczęście się myliłem i "Redeeming Filth" to jeden z najlepszych albumów z oldschoolowym death metalem jaki pojawił się w tym roku, chociaż konkurencja była bardzo mocna. Panowie z Centinex wrócili w wielkim stylu i oby tym razem na dłużej zadomowili się na death metalowej scenie, w końcu takich kapel nigdy za wiele. Ale, żeby mi nie było żadnego odstawiania Demonical na plan dalszy.

04. Bloodbath - Grand Morbid Funeral

Od razu się przyznaję - "trochę" się śmiałem z Bloodbath, kiedy ci ogłosili, że ich nowym wokalistą został Nick Holmes (Paradise Lost). Myślałem, że po prostu pozazdrościł Mackintoshowi (również Paradise Lost), który zdziera gardło w Vallenfyre. Zresztą pierwsze kawałki udostępniane przez kapelę wcale nie wyprowadzały mnie z błędu. Dlatego długo czekałem, żeby zapoznać się z "Grand Morbid Funeral", a kiedy już przesłuchałem poczułem się oszukany. Przecież to miał być niedorobiony materiał z kompletnie niepasującym wokalistą. A tymczasem nowy album Bloodbath to świetny oldschoolowy death metal w najlepszym wydaniu. To chyba jedno z największych zaskoczeń jakie mnie czekało wśród listopadowych premier.

05. The Ghost Inside - Dear Youth

Dla nikogo, kto śledzi Dark-Factory nie powinno być niespodzianką, że do top 10 trafia The Ghost Inside. Uwielbiam gości i ślepo wierzę w każde ich kolejne wydawnictwo. Panowie dalej mieszają nowoczesny hardcore z metalcorem i robią to w sposób niemalże perfekcyjny. Jednakże "Dear Youth" wydaje mi się wydawnictwem odrobinę słabszym niż "Get What You Give", który to według mnie ocierał się niemalże o perfekcję.

06. Exlibris - Aftereal

Druga płyta Exlibris (a tak naprawdę trzecia) to znowu mocne uderzenie. Po tak świetnym materiale jakim było "Humagination" oczekiwania odnośnie jego następcy były duże, albo nawet ogromne. Po wydaniu "Aftereal" kapela wyrasta na największą w tym momencie power metalową kapelę na polskiej scenie i tak naprawdę jedyną nadzieję na podbicie Europy w tym gatunku. Prawdę mówiąc po sukcesie "Humagination" myślałem, że kapela trochę przystopuje, zachłyśnie się sukcesem i spocznie na laurach. I po raz kolejny zostałem wyprowadzony z błędu. Na "Aftereal" pojawiło się kilku gości specjalnych, którzy swoim udziałem dodają kolorytu nowej płycie Exlibris. Największym zaskoczeniem była solówka Zbigniewa Wodeckiego w utworze "The Day of Burning" (ale o tym chyba już wszyscy słyszeli). Chociaż mi dużo bardziej do gustu przypadł gościnny występ Maxi w numerze "Before the Storm". Jeżeli zasłuchiwaliście się "Humagination" to zróbcie sobie miejsce dla "Aftereal", bo to godny następca wydawnictwa z 2013 roku.

07. Raunchy - Vices.Virtues.Visions.

W przypadku Raunchy miałem zupełnie odwrotnie niż przy Bloodbath, jak tylko się dowiedziałem, że szeregi Duńczyków uzupełnił Mike Semesky to nie mogłem się doczekać chociażby jednego nowego numeru z jego udziałem. Tego wokalistę poznałem przy okazji jego występów w Rest Among Ruins (druga płyta tej kapeli ma się ukazać w 2015 roku) oraz The HAARP Machine (niestety tutaj projekt jest w jakimś stanie zawieszenia, bo ze składu została tylko jedna osoba). Może nowy materiał Raunchy nie jest tak hiciarski jak "Confusion Bay" czy "A Discord Electric", ale nie brakuje na nim przebojów, jak i ostrzejszych kompozycji (chociaż w tym elemencie daleko mu do "Wasteland Discotheque"). Mike świetnie się wpisał w styl kapeli i godnie zastąpił Kaspera Thomsena.

08. Hell In The Club - Devil on My Shoulder

Hell In The Club to taki sobie debiutant z 2011 roku, który jednak się wybronił i zaszczycił słuchaczy drugim albumem. Ale czy w przypadku, kiedy pierwszy materiał był taki sobie można mówić o "teście drugiej płyty"? Jeśli tak, to Włosi zrobili coś czego w żadnym wypadku się nie spodziewałem - przebili swój debiut, a raczej kompletnie go zmiażdżyli. "Devil On My Shoulder" to prawdziwie piorunująca dawka energicznej mieszanki hard rocka i rock'n'rolla podana w dawce przekraczającej dopuszczalne normy. Co prawda album jest trochę za długi i pod koniec ta energia zaczyna się rozmywać, ale ponad połowa płyty to absolutna petarda.

09. Rise Of The Northstar - Welcame

Po tym jak przed jakieś ostatnie dwa lata widziałem ciągle nowe klipy od Rise Of The Northstar narastała we mnie chęć przesłuchania pełnego albumu tej francuskiej formacji. Ale tego wydawnictwa nie było, pojawiały się jakieś krótkie epki, ale wiadomo, że epka to nie longplay. W końcu po sześciu latach od rozpoczęcia działalności kapeli pojawił się debiutancki album zatytułowany "Welcame". Co tu dużo gadać - rasowy hardcore z dobrym pierdolnięciem i całą masą energii. Jednak to co sprawdzało się na epkach nie sprawdza się już tak dobrze w dłuższej formie. "Welcame" to naprawdę kawał bardzo dobrego hardcore'a w japońskim stylu, ale czegoś mi tu brakuje i nawet nie bardzo potrafię to określić.

10. Job For A Cowboy - Sun Eater

Na ostatnim miejscu w listopadowym podsumowaniu znalazła się kapela Job For A Cowboy i pewnie gdyby Amerykanie wydali deathcore'owy materiał to w ogóle bym o nich nie pisał. Co by nie mówić, to deathcore grali taki sobie, kompletnie nie wyróżniali się na tle dziesiątek, albo nawet setek formacji grających w tym stylu. Jednak przy okazji "Demonocracy" muzycy Job For A Cowboy zaczęli zapuszczać się w rejony death metalu zostawiając za sobą deathcore'ową przeszłość. Tutaj idą o krok dalej i "Sun Eater" to materiał osadzony w klimatach progresywnego death metalu. Nowa płyta od Job For A Cowboy stawia ich w zupełnie innym świetle i mam wrażenie, że powoli będą się pozbywać łatki deathcore'owego średniaka. Ale przekonywanie się do JFAC polecam zacząć od "Demonocracy" z 2012 roku.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz