poniedziałek, 22 maja 2017

Podsumowanie miesiąca - kwiecień 2017

"Marność nad marnościami i wszystko marność" - tym cytatem mógłbym opisać moje poszukiwania płyt do ułożenia kwietniowej topki. Jakiego albumu bym nie sprawdzał wydawał mi się najwyżej średni i patrząc na listę premier nie widziałem żadnego światełka w tunelu. A nawet kiedy już coś tam z przodu zdawało się świecić, to było to tylko odbicie jakiejś dawno upadłej i dogasającej właśnie gwiazdy. Kwiecień w porównaniu z marcem wygląda niczym ubogi i trochę przygłupi krewny, którego ulubionym zajęciem jest leżenie na wyrze i dłubanie w nosi. Oczywiście przy całym zacięciu jakie jeszcze umiałem z siebie wykrzesać udało mi się znaleźć dziesięć pozycji, które z czystym sumieniem mogę polecić. Jedak było to naprawdę trudne i stąd podsumowanie miesiąca pojawia się na DF dużo później niż zwykle to miało miejsce. Poza tym był to dziwny czas, taki miesiąc nieoczekiwanych powrotów, zresztą przynajmniej kilka z nich znalazło dla siebie miejsce w moim zestawieniu. 


(gothic country/psychobilly)

Na pierwszy rzut leci album, którego w żadnym wypadku się nie spodziewałem. Myślałem, że panowie z Ghoultown przegrali jakiś pojedynek w samo południe i już dawno spoczywają gdzieś na Dzikim Zachodzie w trumienkach zbitych z najtańszych desek. A tymczasem po 9 latach od wydania "Life After Sundown" Teksańczycy wystrzelili niczym z rewolweru nowym materiałem. "Ghost of the Southern Son" to 13 premierowych kompozycji, które na pewno spodobają się fanom muzyki psychobilly osadzonej w klimatach Dzikiego Zachodu. Nie jest to na pewno najlepszy album Ghoultown, ale też daleko mu do tych słabszych. Przyjemna muzyka zwłaszcza kiedy żar leje się z nieba, a słońce wypala oczy.

(deathcore)

Gdzieś w okolicy premiery albumu "Suicide Silence" ktoś w komentarzach na FB podsyłał premierowe numery Enterprise Earth muzykom wiadomej kapeli podając za wzór dobrego deathcore'a. I prawdę mówiąc, gdyby nowe Suicide Silence brzmiało jak Enterprise Earth to chyba nikt by nie miał im tego za złe. "Embodiment" to po prostu deathcore na dobrym poziomie. Niestety nie jest to nic nadzwyczajnego, zresztą podobnie było w przypadku debiutanckiego "Patient Ø", który kapela wydała w 2015 roku. Jest ostro, jest technicznie i nie brakuje odpowiedniego pierdolnięcia, które w tego typu muzyce powinno być normą (a niestety nie zawsze jest).

(thrash metal)

Wielokrotnie narzekałem na nową szkołę thrashu, ale coraz więcej młodych kapel przekonuje mnie do tego, że byłem w błędzie. Jedną z takich formacji jest australijska grupa Harlott, która w kwietniu wydała swój trzeci studyjny album. Na "Extinction" znajdziecie ostry niczym brzytwa i wściekły thrash metal w najlepszej formie. Nie ma tutaj miejsca na kontemplację, nie ma czasu na zwolnienia, jest tylko mknięcie do przodu na złamanie karku.

(thrash metal)

Jak Harlott jest przedstawicielem nowej fali thrashu, tak Infernäl Mäjesty to doświadczeni muzycy, którzy karierę zaczynali w latach 80-tych. Ale jest to formacja bardzo oszczędna w temacie nagrywania nowych płyt. Po debiucie "None Shall Defy" z 1987 roku fani musieli się uzbroić w cierpliwość, bo drugi album pojawił się dopiero w 1998 roku. Trzeci materiał Infernäl Mäjesty wydali w 2004 roku, a na jego sukcesora trzeba było czekać aż 13 lat. Czy było warto? Zdecydowanie tak. "No God" to thrash metal utrzymany w starym dobrym stylu, ale nie pędzący na złamanie karku. Trafić można tutaj na szybką jazdę, chociaż panowie zdecydowanie bardziej lubują się w wolniejszych, ale bardziej dosadnych klimatach. Momentami można też utrafić na hipnotyczne rytmy, które dodatkowo ubogacają ten materiał. Pozostaje tylko pytanie - ile czasu trzeba będzie czekać na następcę "No God"?

(progressive doom/death metal)

Valborg to dla mnie kapela zagadka. Formacja, która niby gra doom metal, ale podaje go w taki sposób, że jestem w stanie go słuchać bez przysypiania, czy chociażby ziewania. To dość awangardowe podejście do tematu muzycy prezentują praktycznie od swoich początków, bo nie da się umieścić ich muzyki obok typowych dla doom metalu wydawnictw. "Enstrand" to materiał bardzo energiczny i nawet szybki jak na doom metalowe standardy. Do swojej muzyki Niemcy dorzucają sporą dawkę death metalu. Wszystko ilustrują świetnie wpisującym się w obraną przez nich stylistykę językiem niemieckim. A wydawałoby się, że ten język idealnie sprawdza się tylko w neue deutsche harte.

(death/blackened thrash/heavy metal)

Przy pierwszym kontakcie z drugim albumem szwedzkiej kapeli Vampire machnąłem ręką i przerzuciłem na coś innego. Dopiero jak po jakichś 2 tygodniach wróciłem do "With Primeval Force" to zaskoczyło, ale dosłownie momentalnie. Vampire zaserwowali danie złożone z death metalu, black metalu, thrashu i wszystko podlane heavy metalowym sosem - wypadło naprawdę dobrze. Vampire brzmi tak, jak zapewne brzmiałoby Tribulation, gdyby nie poszli w dziwnym gotyckim kierunku. Jest ostro, ale te przebijające się heavy metalowe elementy sprawiają, że kawałki wpadają w ucho. I w końcu materiał brzmi niezwykle oldschoolowo, co też działa na jego korzyść. Kompletnie nie pamiętam debiutanckiego albumu Vampire, ale zdecydowanie powinienem do niego wrócić.

(death/sludge metal)

Kiedy zobaczyłem, że Disbelief wydaje nowy album to wręcz przecierałem oczy ze zdumienia. Moje zdziwienie wynikało głównie z faktu, że o kapeli nie słyszałem od kilku dobrych lat. Ich ostatni pełny studyjny album miał premierę w 2009 roku. Później grupa wydała "Heal!", gdzie pojawiły się cztery nowe kawałki i cztery covery, więc ciężko uznać ten materiał za pełnoprawny LP. Później słuch o Disbelief zaginął. Po 8 latach od wydania "Protected Hell" grupa przygotowała zupełnie nowy materiał, ale utrzymany w bardzo klasycznym dla nich stylu. Formacja nadal łączy w swojej muzyce death metal ze sludge metalem i robi to w sposób wręcz perfekcyjny (ze wskazaniem na death metal). "The Symbol Of Death" to na pewno materiał, którego się nie spodziewałem i nawet niego nie liczyłem. Tymczasem album wypada bardzo dobrze nie tylko wśród kwietniowych premier, ale również w samej dyskografii Disbelief (absolutna czołówka).

(death metal)

Mimo tego, że bardzo lubię "Death March Fury" oraz "Scorned" to nigdy nie stawiałem Masachist na piedestale death metalu, czy nawet polskiego death metalu. Mimo to ucieszyłem się, kiedy Witching Hour ogłosili, że grupa w kwietniu wyda "The Sect (death REALigion)". Jednak kiedy już materiał się pojawił podszedłem do niego chłodno, tak jakby to był nowy Vader. I pierwsze kawałki z "The Sect (death REALigion)" jakoś przeszły obok mnie, ot fajny death metal. I tak było dopóki nie doszedłem do monumentalnego "Vengeance Sworn". Właśnie ta kompozycja sprawiła, że postanowiłem dać Masachist szansę, puścić jeszcze raz, później kolejny i jeszcze ten jeden raz. To był ten mały, ale bardzo istotny szczegół, który pozwolił mi dosłownie wejść w ten album. I tak słuchając "The Sect (death REALigion)" po raz "nie wiem który" odnoszę wrażenie, że tym wydawnictwem panowie przebili swój debiut. Ich nowa płyta sprawia wrażenie dusznej, tak jakby muzycy zamknęli swoją muzykę w jakiejś mrocznej mogile.

(beatdown hardcore/rapcore)

Deez Nuts bardzo lubię na koncertach, za to kompletnie nie byłem w stanie się przekonać do ich albumów. Ciągle coś mi w nich nie pasowało. I wreszcie nadszedł ten moment, który sprawił, że moje podejście do twórczości Deez Nuts bezpowrotnie się zmieniło. "Binge & Purgatory" to masa core'owej energii zamknięta w 33 minutach muzyki. Już sam początek wydawnictwa zwiastuje coś niesamowitego. Panowie z Deez Nuts zdawali się wiedzieć jaką petardę pchają na front płyty, bo to właśnie "Binge" połączony z "Purgatory" promował ten materiał w formie klipu. Jeżeli jaracie się ostatnim wydawnictwem Body Count to warto sprawdzić najnowszy materiał Deez Nuts, to muzyka prosto z ulic Melbourne.

(death/black metal)

Aż ciężko uwierzyć, że Azarath to formacja grająca już niemal 20 lat. "In Extremis" to szósty studyjny album kapeli, której głównym filarem jest perkusista Inferno (tak, ten znany z Behemoth). Po świetny "Blasphemers' Maledictions" kapela miała pewnie ciężki orzech do zgryzienia, bo trudno jest przeskoczyć tak świetny materiał. I pewnie można by temu przyklasnąć, ale Azarath to grupa, która nie zwykła zawodzić, a w ich dyskografii wręcz roi się od świetnych wydawnictw łączących w sobie najlepsze cechy death i black metalu. Jak łatwo się domyślić patrząc na pozycję, na której w moim zestawieniu znalazł się album "In Extremis" nowy materiał nie zawodzi. Co prawda nie spodziewałem się, żeby Azarath przebili "Blasphemers' Maledictions" i tego też nie zrobili, ale ich nowa płyta to w tym momencie zdecydowanie najlepszy polski album w 2017 roku (i podejrzewam, że ciężko będzie go przebić).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz