Styczeń minął błyskawicznie, ale zdecydowanie nadrobił minimalizm grudnia. Zresztą jak za każdym razem w pierwszym miesiącu upatruję prognostyka dla pozostałej części roku. I jest to prognoza bardzo dobra - choć minimalnie słabsza niż w 2013, to jednak znacznie lepsza niż w latach poprzednich. Świetnych albumów w styczniu nie brakowało i każdy na pewno znalazł coś dla siebie. Dla mnie wybór tej najlepszej dziesiątki okazał się być nadzwyczaj prosty.
Dwoma jako takimi rozczarowaniami stycznia były tylko nowy album Alcest i drugie studyjne wydawnictwo Ost+Front. Ci pierwsi kompletnie zrezygnowali z post-black metalowych wstawek i skupili się na "Shelter" wyłącznie na shoegaze. Nowy materiał od Francuzów to lekkie i przyjemne granie, ale jednak wypadające blado na tle ich wcześniejszych dokonań. Natomiast Ost+Front to kapela, która ma dziwną tendencję do nagrywania długaśnych płyt - tak samo było przy okazji ich debiutu. I tak jak na "Ave Maria", tak i na "Olympia" kapela dobrze zaczyna, a kończy fatalnie. Pierwszych kilka kawałków wpada w ucho, ale im dalej tym gorzej. Zaczyna się dobrze, ale w dalszej części jest straszliwie toporna, niemiecka nuda. I jeszcze ta długość albumu - 18 utworów i ponad 70 minut muzyki (niestety w większości nudnej i powtarzalnej).
To by było na tyle jeśli chodzi o rozczarowania, natomiast zdecydowana większość premier stycznia stanowiły przynajmniej dobre albumy. Oczywiście zawsze są te dobre i te lepsze - te drugie posłużyły mi do ułożenie mojego top 10 stycznia. I bez większych wywodów.
01. Mustasch - Thank You For The Demon
Mustasch to jedna z tych kapel, która nigdy mnie nie zawiodła (no może poza płytą "Powerhouse", która nadal mi znacząco odstaje od ich dyskografii). "Thank You For The Demon" to wydawnictwo trochę słabsze od "Sounds like Hell, Looks like Heaven", ale nadal Szwedzi grają wpadającą w ucho mieszankę heavy metalu, hard rocka i stoner metalu. Wszystko to w bardzo przystępnej i miłej dla ucha formie. Ralf jak zwykle w świetnej formie wokalnej, a takie hity jak "Thank You For The Demon", "I Hate to Dance" czy "Feared And Hated" na długo zostają w głowie.
02. Saving Grace - The Urgency
Muzykę Nowozelandczyków poznałem dopiero przy okazji albumu "The King Is Coming", fajne granie w klimatach metalcore/deathcore, chociaż nie podszedłem do niego ze zbytnim entuzjazmem. W przypadku "The Urgency" ciężko coś powiedzieć, bo to materiał perfekcyjny, który mocno kojarzy mi się z ostatnim wydawnictwem Sleeping Giant (nie tylko dlatego, że obydwie kapele poruszają się w klimatach christiancore). Świetne wyważenie ciężaru, melodii, energii i tego czegoś, pierwiastka, którego często brakuje na core'owych albumach. "The Urgency" po prostu wciąga.
03. Grand Magus - Triumph And Power
"Triumph And Power" to prawdziwa petarda w klimatach bardzo podobnych do Mustasch, chociaż równocześnie zupełnie innych. Niby tu i tu Szwedzi, tu i tu stoner/heavy metal, a jednak zupełnie inne podejście. "Triumph And Power" to zdecydowanie większa dawka rock'n'rollowego grania garściami czerpiącego z heavy/stoner metalu. Na nowym wydawnictwie Grand Magus luz jest odczuwalny w praktycznie każdym kawałku, nie ma miejsca na siłowe granie, czy napinanie mieśni. Jest luz i rock'n'roll - przy okazji panowie z Grand Magus znowu zmiażdżyli swoich kolegów ze Spiritual Beggars i pokazali im jak się powinno grać.
04. Kampfar - Djevelmakt
"Djevelmakt" to pagan black metal na najwyższym światowym poziomie. Kampfar to już znana i sprawdzona marka w black metalowym światku. Na nowym albumie świetnie wymieszane zostają elementy pagan black metalu z folkowymi wstawkami (choć nie nachalnymi) - co w efekcie daje szybko wpadający w ucho materiał utrzymany w świetnym klimacie. To jedna z tych płyt, która po jednym odsłuchu aż prosi się o kolejny.
05. Legion Of The Damned - Ravenous Plague
Mimo tego, że Legion Of The Damned to świetna kapela mająca na swoim koncie sporo dobrych i bardzo dobrych albumów, to właśnie "Ravenous Plague" uważam za ich najlepsze dokonanie. To prawdziwy death/thrash metal z krwi i kości (+ trochę flaków latający na boki). Wydawnictwo może nie perfekcyjne, ale sprawiające wrażenie perfekcyjnego. "Ravenous Plague" to masa energii zamknięta w 45 minutach muzyki.
06. Any Given Day - My Longest Way Home
07. Caliban - Ghost Empire
08. Iced Earth - Plagues Of Babylon
09. Lay Down Rotten - Deathspell Catharsis
10. Ektomorf - Retribution
Mustasch świetna płytka, Grand Magus też spoko, ale Alcest wybitnie mnie zawiedli, nie popisali się;) "Zmiana" stylu na gorsze.
OdpowiedzUsuńThrowdown brakuje.
OdpowiedzUsuńGłównie dlatego, że nowy Throwdown wypadł jak dla mnie tylko dobrze. Jakby nie spoglądać na dwa poprzedzające go albumy to wypada rewelacyjnie, ale na tle pozostałych tylko dobrze. I jednak zdecydowanie więcej wracałem (i nadal wracam) do albumów wymienionych w zestawieniu.
Usuń