Ostatnio blog raczej egzystował niż działał, zdecydowanie więcej działo się na profilu Dark-Factory na facebooku. Są to działania zamierzone - głównie dlatego, że profil facebookowy będzie dalej wykorzystywany jako mini "newsroom". W związku z tym nie będzie odświeżanego działu "Newsy" na blogu, oczywiście dział pozostanie na stronie, jako fragment krótkiej historii wrzucania newsów na stronę. A blog już niebawem ruszy z kopyta. Tymczasem czas podsumować ubiegły miesiąc.
Ciekawych premier w czerwcu nie brakowało. Oto zestawienie, a pod zestawieniem krótki komentarz odnośnie każdej pozycji:
01. The Ghost Inside - Get What You Give
02. Luca Turilli's Rhapsody - Ascending To Infinity
03. Fear Factory - The Industrialist
04. Gojira - L'Enfant Sauvage
05. Kreator - Phantom Antichrist
06. Ihsahn - Eremita
07. Circus Maximus - Nine
08. Dying Fetus - Reign Supreme
09. Callejon - Blitzkreuz
10. Manowar - The Lord Of Steel
Tak naprawdę najtrudniej było wybrać ten numer jeden w czerwcu - kandydatów na sam koniec było czterech - Gojira, The Ghost Inside, Luca Turilli's Rhapsody i Fear Factory. Finalnie wybrałem album, którego słuchałem najwięcej czyli The Ghost Inside. Muszę przyznać, że na "Get What You Give" usłyszałem jak na razie najlepszy metalcore jeśli chodzi o tegoroczne premiery. Chłopaki nie boją się grać ostro, ale też nie stronią od delikatniejszego grania i w swoich melodyjnych zagrywkach nie posuwają się zbyt daleko.
Drugie miejsce przypadło sensacyjnej nowej kapeli Turilliego - w 2011 roku nastąpił rozłam w kapeli Rhapsody, co poskutkowało powstaniem dwóch formacji - Rhapsody Of Fire i Luca Turilli's Rhapsody. W pierwszej kapeli z oryginalnego składu pozostał wokalista Fabio Lione i klawiszowiec Alex Staropoli. Natomiast w drugiej jest basista Patrice Guers i oczywiście gitarzysta Luca Turilli. Przyznam, że byłem bardzo sceptycznie nastawiony do "drugiego" Rhapsody, zwłaszcza, że ich niedawni znajomi świetnie sobie radzili na kolejnych wydawnictwach Rhapsody Of Fire. Tymczasem okazało się, że Turilli zebrał w swojej drużynie prawdziwych fachowców, którzy nagrali rewelacyjny materiał z pogranicza melodyjnego metalu, symfonicznego metalu i rock opery. Nagle okazało się, że niepozorny wokalista (jak go dotąd postrzegałem) Alessandro Conti (znany szerzej z kapeli Trick Or Treat) jest rewelacyjny i świetnie wpasowuje się w operowe klimaty. W tym momencie upatruję "Ascending To Infinity" do miana najlepszego albumu z melodyjnym metalem w 2012 roku. Na razie na horyzoncie nie widzę konkurencji.
Trzecia lokata przypadła Fear Factory, którzy w końcu byli mnie w stanie przekonać do swojego grania. Do tej pory Fear Factory kojarzyło mi się wyłącznie z nudnym jak flaki groove/death metalem z industrialnymi elementami. Nigdy wcześniej nie byłem w stanie przesłuchać za jednym przysiadem całego albumu tej formacji, tymczasem z "The Industrialist" nie miałem najmniejszych problemów. Świetny album z garścią prawdziwych hitów i klimatycznym ambientowym zakończeniem. Jeśli ktoś podobnie jak ja nie może się przekonać do Fear Factory, to ten album może to zmienić.
Gojira na pozycji czwartej - dopiero, bo upatrywałem w nich murowanego kandydata do zajęcia pierwszego miejsca. Oczywiście czwarta lokata nie jest zła, zwłaszcza biorąc pod uwagę mocarną konkurencję, jaka była w czerwcu. Zdecydowanie Francuzi nie schodzą z bardzo wysokiego poziomu, który prezentowali na wcześniejszych wydawnictwach. "L'Enfant Sauvage" to bardzo dobre połączenie klimatu znanego z "The Link" ze szczyptą przebojowości z "The Way Of All Flesh". Bardzo wysoki poziom kompozycji i wykonania jak zwykle zachowany.
Czarnym koniem czerwca była niemiecka legenda thrash metalu, czyli Kreator. Ostatnio niespecjalnie im się wiodło, a to grali zbyt przebojowo, a to za bardzo melodyjnie, a to zaczynali gryźć własny ogon. Tym razem niczym feniks z popiołów Niemcy odrodzili się prezentując najnowszy materiał, który może przypominać ich najlepsze dokonania ze środka działalności formacji. Jak dla mnie to "Phantom Antichrist" postawiłbym zaraz obok "Outcast" - a to album Kreatora, który najczęściej gości w moich głośnikach. Jeśli ktoś już skreślił Kreatora, to czas dać mu kolejną szansę.
Szóste miejsce dla Ihsahn - od razu przyznaję, że z tą kapelą miałem bardzo duże problemy. Lubię porąbane granie, ale poprzednie wydawnictwa tej formacji były dla mnie jednorazową przygodą - czyli po jednym odsłuchu dziękowałem i nigdy więcej do nich nie wracałem. Tym razem jest inaczej, muzyka zaprezentowana na "Eremita" brzmi dla mnie jak połączenie tego co prezentuje Devin Townsend i norweska kapela Shining (ta łącząca jazz z black metalem). Oby ten projekt dalej rozwijał się w tym kierunku.
Kolejne miejsce zajmuje Circus Maximus. Ta kapela głównie z uwagi na to, że w swoich początkach grała covery Dream Theater kompletnie mnie nie interesowała. Tym razem postanowiłem sprawdzić co grają faktyczni i jak grają. Okazało się, że "Nine" to album ze świetnie zagranym progresywnym metalem w bardzo melodyjnej odmianie. Do tego momentami (głównie za sprawą wokalisty) materiał zawarty na tym albumie bardzo mocno kojarzy mi się z najlepszymi albumami amerykańskiej formacji Kamelot.
Dying Fetus trafiło na miejsce ósme - daleko, ale chyba wyłącznie z tego względu, że czerwiec był naprawdę świetnym miesiącem. "Reign Supreme" to jedna z najlepszych pozycji zawierających brutalną odmianę death metalu w tym roku. Jak dla mnie ich nowy album zdecydowanie bije wydawnictwo z 2009 roku - a to dobry zwiastun na przyszłość, oby tylko nie opadli z sił.
Niemiecka hardcore'owa kapela Callejon trafia na miejsce dziewiąte. Nigdy nie mogłem się do nich przekonać i pewnie zaprzątałbym sobie głowy ich nowym albumem, gdyby nie to, że zupełnie przypadkiem trafiłem na ich klip promujący "Blitzkreuz", a nakręcony do numeru "Porn From Spain 2". Mimo niemrawego pierwszego odsłuchu coś mnie zaczęło ciągnąć do tego numeru i tak postanowiłem się zaprzyjaźnić z najnowszym wydawnictwem Callejon. Może to co proponują Niemcy nie jest niczym nadzwyczajnym, ale świetnie się tego słucha i ciężko się od tego oderwać.
Dziesiątkę zamyka najnowsza propozycja Manowar. Słyszałem już przeróżne komentarze dotyczące "The Lord Of Steel". Z jednej strony pojawiają się narzekania, z drugiej (tych jest zdecydowanie mniej) zachwyty. Prawdę mówiąc ja stoję gdzieś po środku, dlaczego? Bo materiał proponowany przez Manowar nie jest przekombinowany, jest prosty jak budowa cepa, zwykły heavy metal z nośnymi refrenami i prostymi zagrywkami gitarowymi. Po tym co ostatnio Amerykanie serwowali swoim fanom muszę napisać, że jestem naprawdę bardzo zadowolony z nowego materiału. Powrót do grania w starym stylu, chociaż niektóre elementy spokojnie można by było poprawić (np. brzmienie gitary basowej). W każdym razie Manowar tym razem nie zawiedli i nagrali album w starym dobrym stylu.
Z czerwcowych premier nie wyłapałem żadnych specjalnych rozczarowań, wręcz odwrotnie moja dziesiątka mogłaby się znacząco rozrosnąć. Oby lipiec był jeszcze lepszy.
A nowego Pathfindera słuchałeś? Też bardzo interesująca płyta :)
OdpowiedzUsuńNie słuchałem, ale naprawdę chciałem. Zresztą wydaje mi się, że i tak w przedbiegach przegrali z drugim Rhapsody ;-)
OdpowiedzUsuń