piątek, 26 marca 2010

Skarhead - Drugs, Music & Sex (2009)



Skarhead - Drugs, Music & Sex

Skarhead na myspace

Rok wydania: 2009
Gatunek: hardcore
Kraj: USA

Tracklista:
01. Fuck The Scene 02:33
02. D.A.M. 02:28
03. Duck Down 02:49
04. Bomb The System 02:59
05. D.M.S. 04:23
06. D.F.F. 03:13
07. Evil Women 02:40
08. Where Are You 02:27
09. Hellbound 02:58
10. P.S.P. 02:37
11. Boiling Point 02:35
12. Blood Wars 02:50
13. Street Life 02:44

Skład zespołu:
Danny Diablo - wokal
CeeKay Jones - wokal
AK-Ray - gitara
Zack - gitara
Mike The Gook - gitara basowa
Riggs - perkusja
DJ Spae - scratching

Skarhead to kapela powołana do życia w 1995 roku przez Danny'ego Diablo. 7 osoby skład nagrał epkę "Drugs, Money, Sex" (1996), a dwa lata później pierwszy studyjny LP "Kings at Crime". Później było wydanie koncertówki i zespół zniknął. W końcu kapela podpisała kontrakt z I Scream Records i w 2009 wydała długo oczekiwany drugi album pod tytułem "Drugs, Music & Sex".

W porównaniu do pierwszego LP (którego znam bardzo wybiórczo) poprawiło się brzmienie i to bardzo. W ogóle sam album brzmi zdecydowanie ciekawiej - są oczywiście kawałki, które wybijają się już podczas pierwszego odsłuchu - przede wszystkim "P.S.P.", "D.F.F." (to dwa, do których zostały nakręcone klipy), "Boiling Point", "Bomb The System" czy "Evil Women". te kawałki zdecydowanie wyróżniają się spośród całości. Album zapewne niektórych odsieje już przy pierwszym kawałku, bo scratchowanie kojarzy się (przynajmniej mi) z niechlubną kapelą Limp Bizkit - oczywiście w kategorii cięższego grania. Na szczęście na tym albumie zbyt dużo scrachowania nie ma - zdaje się, że jako tako wyraźnie pojawia się tylko w dwóch numerach. Najbardziej przebojowe są tutaj dwa kawałki - "P.S.P." i "D.F.F." - akurat do tych dwóch kawałków powstały klipy. Pierwszy jest wokalnie zdominowany przez Danny'ego Diablo, chociaż CeeKay Jones też ma dużą partię. Sam kawałek bardzo żywy i pełen energii, a tekst jak najbardziej dla słuchaczy dorosłych. Natomiast "D.F.F." to prawdziwy killer koncertowy - tak przynajmniej przypuszczam. Tutaj dominuje wokal CeeKay'a. W ogóle kawałek bardzo zróżnicowany, bezpośrednio po partii Danny'ego następuje popis gitarowy i zwolnienie. Rapowana wstawka z dobrym tłem. A na koniec znowu zabójczy refren. To co jest tutaj bardzo dobrze zachowane to różnorodność, dzięki temu kawałki się ze sobą nie zlewają. Danny i CeeKay też zadbali o to, żeby wszystko nie było na jedno kopyto i świetnie wymieniają się partiami wokalnymi. Nie ma tutaj żadnych rażących słabych momentów - wszystko posiada odpowiedni ładunek energii. Z tych ciekawszych kawałków wymienię jeszcze "Duck Down", ciężkie gitary, wolne tempo (wręcz żółwie w porównaniu z pozostałymi kawałkami), ale to też dodaje uroku temu numerowi, no i świetne partie Danny'ego Diablo.

"Drugs, Music & Sex" to bardzo mocna pozycja - przede wszystkim kapela zacna, to i album nie może być gorszy. Kawałki oczywiście jak na dobry hardcore przystało nie dłużą się, ale są treściwe i wypchane energią - dzięki temu można sobie pozwolić na kilka odsłuchów za jednym przysiadem. Na albumie znajdziemy też kilka prawdziwych przebojów - przede wszystkim "P.S.P." i "D.F.F."
, ale to oczywiście tylko dwa numery, a tych wyróżniających się jest więcej. Ogólnie bardzo dobre hardcore'owe wydawnictwo bez słabych punktów. Dam jednak niepełną ocenę, bo mam wrażenie, że mogło być jeszcze lepiej.

Ocena: 9/10

Mors In Tabula - Blemish (2006)



Mors In Tabula - Blemish

Mors In Tabula na myspace

Rok wydania: 2006
Gatunek: industrial/electro metal
Kraj: Grecja/USA

Tracklista:
01. Into The Maze 01:34
02. Passion Immured 03:54
03. Bloodpath 03:35
04. MK Ultra 04:20
05. Behold The Sin 03:56
06. The Void 01:56
07. Noctifer 04:38
08. Netter-Khertet 05:29
09. Eye Of The Abbys 03:56
10. Sirens Call 04:30

Ta grecko-amerykańska kapela zrodziła się w 2003 roku za pośrednictwem George'a Juliusa (wokal, gitara). Dopiero 3 lata od czasu powstania udało im się nagrać pierwszy pełny album studyjny - "Blemish". Rok później z kapeli odszedł Harry Notifer i w tym momencie w kapeli pozostaje George Julius i perkusista Mike Lord. Kapela zapowiada nowe wydawnictwo na rok 2010.

Album rozpoczyna tajemnicze intro "Into The Maze" (muzyka niczym z jakiegoś filmu), a już w "Passion Immured" wszystko się wyjaśnia - tzn. wiadomo z czym będziemy mieli do czynienia. Kawałek otwiera demoniczny śmiech i wkraczają gitary wpierane przez elektronikę, a po chwili pojawia się również przesterowany wokal. Momentami elektronika wywołuje chaos, który zaraz jest stawiany do pionu przez gitary w rammsteinowym stylu. "Bloodpath" jest w sumie podobny, chociaż tutaj elektronika jest wysunięta na przód, natomiast gitary stanowią tło. I następuje zmiana wokalu - pojawiają się oczywiście przestery, ale trzon stanowi odhumanizowany skrzek. "MK Ultra" jest chyba najlepszym numerem na tym albumie - kawałek, w którym elektronika i gitary współgrają ze sobą i tworzą jedną spójną całość. Tutaj dodatkowo pojawia się niepokojący klimat. Na "Behold The Sin" nie ma nic specjalnego - ot taki sobie standard. Przesłuchałem go kilka razu, ale no nic mi się nie rzuca tutaj w uszy - bo mocne basy są i w innych kawałkach. Za to przerywnik "The Void" jest świetny. Znowu mamy do czynienia z posępną i tajemniczą muzyką. Brzmi to jak ścieżka dźwiękowa do jakiegoś horroru. Numer "Noctifer" jest słaby - nie podoba mi się tutaj wokal, a elektronika też w sumie jest denerwująca - jakieś takie pykanie niczym z programu "Przybysze z Matplanety". 5-minutowy "Netter-Khertet" już trochę lepszy, a przede wszystkim ostrzejszy, chociaż tutaj też jest ta dziwna elektronika. No nie wiem, kawałek lepszy, ale i nie tak dobry jak te z początku albumu. "Eye Of The Abyss" rozpoczyna się jak zwykły kawałek techno, ale w końcu wkraczają gitary i dalej idzie całkiem nieźle. Nie ma tutaj przesadnych basów, nie ma dyskoteki, jest za to całkiem ciężkie granie. Kolejny utwór jest podobny, chociaż nie ma tutaj techno na początku, a jest mroczne intro. Kawałek jest dość klimatyczny, ale i ciężki, wręcz mechaniczny. Bardzo dobre zakończenie albumu.

"Blemish" to dziwny album. Niby wszystko jest na miejscu, ale ta elektronika momentami jest zbyt karykaturalna - jak już wspominałem pojawiają się dźwięki rodem z programu "Przybysze z Matplanety". W każdym razie na tym albumie jest dość różnorodnie - mamy też kawałki lepsze i gorsze. Mors In Tabula na pewno nagrali album nierówny, bo taki "The Void" jest zdecydowanie lepszy niż niektóre z pełnych kawałków, a należy pamiętać, że "The Void" to zaledwie 2 minutowy przerywnik. W każdym razie album dobry i tylko dobry.

Ocena: 7/10

Twisted Sister - Stay Hungry (1984)



Twisted Sister - Stay Hungry

Twisted Sister na myspace

Rok wydania: 1984
Gatunek: heavy metal/glam rock
Kraj: USA


Tracklista:
01. Stay Hungry 03:03
02. We're Not Gonna Take It 03:38
03. Burn in Hell 04:43
04. Horror-Teria: The Beginning 07:45
05. I Wanna Rock 03:06
06. The Price 03:48
07. Don't Let Me Down 04:26
08. The Beast 03:30
09. S.M.F. 03:00

Skład zespołu:
Dee Snider - wokal
Eddie "Fingers" Ojeda - gitara
Jay Jay French - gitara, drugi wokal
Mark "The Animal" Mendoza - gitara basowa, drugi wokal
A. J. Pero - perkusja

Wszyscy pisali, że to najlepszy album - opus magnum Twisted Sister, natomiast nikt nie pokusił się na chociażby krótką recenzję, więc ja się za to zabiorę. W 2009 roku minęła 25 rocznica wydania tego albumu co oczywiście zostało uczczone wydaniem reedycji zawierającej bonus (a jakże by inaczej) w postaci dodatkowego cd zawierającego niepublikowane numery Twisted Sister. Ale tej rocznicowej wersji nie słyszałem, dlatego recka dotyczy wydania starego.

Na albumie oczywiście same hity Twisted Sister - zwłaszcza dwa, dzięki którym są znani nawet przez ludzi, którzy nie słuchają tego typu muzyki. Chodzi oczywiście o "We're Not Gonna Take It" i "I Wanna Rock" - ten drugi zresztą często coverowany. Ale nie należy zapominać też o "Burn In Hell" (wielbicielom cięższego grania pewnie znany jest jako cover nagrany przez Dimmu Borgir - zresztą świetny cover). Zespół na tym albumie był w świetnej dyspozycji - jedyne na co można narzekać to trochę na brzmienie, ale przecież to album wydany w 1984 roku, więc czas robi swoje. Natomiast czas kompletnie nie tyka utworów zawartych na trzecim LP Twisted Sister. Najdłuższym na płycie utworem jest "Horror-Teria" tyle, że spokojnie mógłby zostać podzielony przynajmniej na dwa - po prostu różnica tak od połowy jest zauważana. Kawałek mimo tego, że trwa niemalże 8 minut to jest mocarny (tutaj duża zasługa gitarzystów). Nawet balladowy "The Prince" nie psuje klimatu na tym albumie - zresztą ballada całkiem niezła. Dziwi mnie trochę, że do grona dwóch największych hiciorów nie dołączył "Don't Let Me Down", bo spełnia wszelkie warunki do okrzyknięcia go hitem (może te gitary trochę za cicho grają w refrenie). Wolny, ale jakże przebojowy "The Beast" przybliża mnie do końca płyty. Mam takie wrażenie jakby z tego kawałka duże inspiracje czerpał zespół Hysteria nagrywając swój album "Metal War". Znowu niszczący riff w okolicach refrenu. Zamykający album "S.M.F." jest również przebojowy, ale zawsze wydawało mi się, że jest również najsłabszy na tym albumie - coś jest z tym nie tak. Może brzmi trochę zbyt standardowo. No tak, pominąłem utwór otwierający ten album i będący jednocześnie kawałkiem tytułowym. Pominąłem niesłusznie, bo utwór jest bardzo dobry - chociaż gitarzyści wypadają w nim niemrawo. Za to Snider niszczy (zresztą jak na całym albumie).

Co tu dużo pisać? Nie ma co się dziwić, że jest to album powszechnie znany nawet nie tylko pośród fanów Twisted Sister. Nie wiem, czy ktokolwiek kto słucha metalu nie zna chociażby dwóch utworów, które wymieniłem na początku, a które są swoistą wizytówką zespołu.

Ocena: 9,5/10

wtorek, 23 marca 2010

Discipline - Downfall Of The Working Man (2006)



Discipline - Downfall Of The Working Man

Discipline na myspace

Rok wydania: 2006
Gatunek: hardcore/punk/streetpunk/rock'n'roll
Kraj: Holandia

Tracklista:
01. Belief
02. Downfall of the Working Man
03. Strength To Live
04. Hell Is For Heroes
05. Boys Will Be Boys
06. Road To Freedom
07. Red & White Army
08. No Surrender
09. When I’m Dancing I Ain’t Fightin’
10. End of the Road
11. From Vengeance To Victory
12. Words Out of Life

Aż 4 lata trzeba było czekać aż zespół przestanie koncertować i promować swój poprzedni album "Saints & Sinners" i wejdzie do studia, żeby nagrać nowy materiał na póki co ostatni studyjny album - "Downfall Of The Working Man". Zresztą po świetnym poprzedniku zespół musiał mocno przysiąć i napisać kolejną garść hitów, bo inaczej byłaby tragedia.

Na szczęście goście z Discipline to już doświadczona ekipa, która na scenie muzycznej działa od 1990 roku i nie zawiodła. Album rozpoczyna mocno przebojowy i rock'n'rollowy "Belief". I tak jak na poprzedniku nie mamy tutaj jakichś wywijasów, łamania, czy czegoś w tym stylu - jest za to czysta, prosta energia i to w dużej ilości. Numer tytułowy już nie tak dobry, chociaż refren jak zwykle niszczący. Za to całkiem niezłe partie gitarowe. "Strenght To Live" to jeden z największych hitów z tego albumu - znowu energetyczna bomba. Refren i mnóstwo jego powtórzeń sprawiają, że po prostu nie da się go ot tak zapomnieć. W tym tkwi siła Discipline i jednocześnie wada - przeciwnicy zbyt wielu powtórzeń nie będą zadowoleni. "Hell Is For Heroes" równie świetny co jego poprzednik. Rock'n'roll najwyższej próby, noga sama tupie do rytmu i o to chodzi. "Boys Wil Be Boys" jest trochę denerwujące - nie mam nic przeciw powtórzeniom, ale tutaj nabiera to trochę karykaturalnego wyrazu. Chociaż sama muzyka jest świetna. I jak to było na "Saints & Sinners" im dalej tym wcale nie słabiej. Chociaż "Road To Freedom" to żadna rewelacja, za to ten numer został wyposażony w naprawdę świetną melodię. Największym hitem na tym albumie jest "Red & White Army" - numer oczywiście na cześć zespołu PSV Eindhoven i jego kibiców. Świetna nuta, równie dobry tekst, a przede wszystkim kawałek, który wchodzi do głowy i nie chce wyjść. Killer numer jeden an tym albumie. Z dalszych kawałków warto przytoczyć "When I’m Dancing I Ain’t Fightin’" - utwór bardzo zaskakujący, bo nie spodziewałem się po Disciples takiego tematu. W każdym razie całkiem zabawne nagranie. "From Vengeance To Victory" to jeden z hymnów tej holenderskiej kapeli. Świetny numer wpadający w ucho, chociaż nieco przygaszony. Zamykający album "Words Out Of Life" to z kolei taka ballada z rock'n'rollowym rytmem. Dobre zakończenie, takie stonowane.

Album "Downfall Of The Working Man" to znowu prawdziwa kopalnia hitów i ciężko mi wybrać, który z dwóch ostatnich albumów Discipline jest lepszy. Obydwa mają swoje killery, obydwa wypełnione są po brzegi energią i przede wszystkim chce się ich słuchać bez przerwy. W każdym razie tutaj największymi hitami są "Strenght To Live", "Hell Is For Heroes", "Red & White Army" i "From Vengeance To Victory". Wydawnictwo "Downfall Of The Working Man" oceniam tak samo ja "Saints & Sinners" i mam nadzieję, że album planowany na 2010 rok będzie równie niszczycielski.

Ocena: 8,5/10

niedziela, 21 marca 2010

Demon Hunter - The World Is A Thorn (2010)



Demon Hunter - The World Is A Thorn

Demon Hunter na myspace

Data wydania: 09.03.2010
Gatunek: metalcore/alternative metal
Kraj: USA

Tracklista:
01. Descending Upon Us
02. LifeWar
03. Collapsing
04. This is the Line
05. Driving Nails
06. The World is a Thorn
07. Tie This Around Your Neck
08. Just Breathe
09. Shallow Water
10. Blood in the Tears

"The World Is A Thorn" to już piąte studyjne wydawnictwo amerykańskiej kapeli Demon Hunter. Album został wyprodukowany przez Aarona Sprinkle'a - poprzednie studyjne wydawnictwo Amerykanów przypadło na 2008 rok ("45 Days").
Kiedy pierwszy raz podszedłem do tego albumu od razu mnie odrzucił i po przesłuchaniu około 5 numerów postanowiłem do niego nie wracać. Ale pomyślałem sobie, że trzeba podejść do tego materiału nieco inaczej - to nie jest zwykły metalcore - to jest trochę core'owego grania, trochę rocka, a przede wszystkim przebojowe granie idealne do puszczania w radio. Tak też postanowiłem teraz do tego podejść.

Jeszcze pierwszy kawałek jest jako tako utrzymany w stylistyce core'owej - refren rodem z post-hardcore'owego utworu. Ale dużo tutaj odwołań do szeroko pojętego nu-metalu. W każdym razie "Descending Upon Us" to przebój radiowy i tyle, niczego więcej bym się tutaj nie dopatrywał. Ostro rozpoczynający się "Lifewar" zwiastuje znowu połączenie core'owego grania z nu-metalem. I jest to chyba najostrzejszy kawałek na tym albumie, ale bardzo schematyczny i jedynie poprawny. Za to na wyróżnienie zasługują dobre partie gitarowe. "Collapsing" z gościnnym udziałem Bjorna Strida (Soilwork) to znowu przebój, który z powodzeniem mógłby zawojować listy przebojów. Lekko dociążone gitary, ale za to praktycznie brak ryków i wpadający w ucho refren. Do tego jakieś elementy elektroniki, które dodatkowo uatrakcyjniają linię melodyczną. Prawdziwy hit. "This Is The Line" wcale nie jest słabszy. Z tymże już ostrzejszy od swojego poprzednika - czysty wokal pojawia się tylko w refrenie (oczywiście przebojowym i wpadającym w ucho). "Driving Nails" to ballada, która kojarzy mi się z dokonaniami HIM. Nawet nie chodzi o sam klimat tego kawałka, ale o refren, który by wręcz pasował idealnie do jakiegoś nowego hitu kapeli Valo. Poza tym klimat tego numeru bardzo melancholijny - dodaje go jeszcze gościnny udział skrzypiec. Utwór tytułowy to zmiana nastroju o 180 stopni - mamy wreszcie core'owy wygar. Nie ma tutaj żadnego czystego wokalu, czy przebojowego refrenu, nie ma też ślicznej melodii - jest po prostu ogień. I jeśli miałby ten album oceniać jako metalcore'owy to "The World Is A Thorn" byłby najlepszym kawałkiem na tym albumie. "Tie This Around Your Neck" (swoją drogą niezły tytuł) to znowu metalcore'owy numer, ale już wyposażony w lekki i przebojowy refren, tyle, że ten jest naprawdę świetny. Po prostu dobrze dopasowany. Świetny kawałek. "Just Breathe" z gościnnym udziałem Christiana Alvestama (ex-Scar Symetry) to kolejny przebój - znowu w ruch poszła elektronika, która robi ogony za gitarą. Ale ten kawałek już jest zdecydowanie słabszy od tych wcześniejszych przebojów. Refren jest jakiś taki niezbyt przekonujący. "Shallow Water" to znowu taki metalcore z melodyjnym refrenem, a ten jest całkiem przyjemny - w każdym razie lepszy niż ten w poprzednim utworze. Ale sam kawałek średni. W "Feel As Though You Could" gościem specjalnym jest Dave Peters (Throwdown). Numer z rwanymi riffami i znowu melodyjnym refrenem, ale sama kompozycja bardzo nijaka. Nic nadzwyczajnego. Album kończy utwór "Blood In The Tears" - ballada, ale już nie tak dobra jak "Driving Nails", takie sobie zakończenie tego co by nie mówić porządnego albumu.

Jak pokazuje przykład "The World Is A Thorn" nie należy oceniać muzyki po jednorazowym odsłuchu i nie ma co się sugerować łatkami przyklejanymi danej kapeli. Najnowsze wydawnictwo Demon Hunter jest raczej skierowane do zwolenników lżejszego core'owego grania z nutką nu-metalu. Pierwsza połowa albumu zdecydowanie góruje nad drugą. Sam album oceniam jak najbardziej pozytywnie - dużo hitów - "Descending Upon Us", "Collapsing", "This Is The Line", "Driving Nails" i "Tie This Around Your Neck". Z takiego mocnego metalcore'a pozostaje tylko numer "The World Is A Thorn". Mimo wszystko polecam.

Ocena: 7/10

czwartek, 18 marca 2010

Dead Earth Politics - The Weight Of Poseidon (2010)


Dead Earth Politics - The Weight Of Poseidon

Data wydania: 16.03.2010
Gatunek: thrash/groove metal
Kraj: USA

Tracklista:
01. Artistic License
02. Dos Cuerpos
03. Burial Ground
04. Once Was Glass
05. Hooked
06. The Weight of Poseidon
07. Traitor is a Name
08. 10/13

Dead Earth Politics to jeszcze świeża kapela rodem z USA. "The Weight Of Poseidon" to debiutancki album tej formacji - na swoim koncie mają jeszcze epkę "Mark The Resistance" wydaną w roku 2008. W skład tej kapeli nie wchodzą żadni znani muzycy, w związku z tym nie ciąży na nich żadne brzemię, można do tego wydawnictwa podejść na spokojnie bez pokładania w nim jakichkolwiek nadziei.

Discipline - Saints & Sinners (2002)



Discipline - Saints & Sinners

Discipline na myspace

Rok wydania: 2002
Gatunek: hardcore/punk/streetpunk/rock'n'roll
Kraj: Holandia

Tracklista:
01. Everywhere We Go
02. Citizens Revenge
03. Saints & Sinner
04. Dirty Rebel
05. Death'r Glory
06. Same Old Story
07. Broken Glass
08. Hail Hail Rock'n'Roll
09. Forever
10. City Of Light
11. Rebel Without A Case
12. These Boots

Bez zbędnych pierdół o historii zespołu, czy w jakich okolicznościach powstał album. Jest to piąte z kolei wydawnictwo Holendrów i jednocześnie pierwsze, które usłyszałem. Wcześniej nie miałem do czynienia z muzyką Discipline. Jaki był powód tego, że sięgnąłem po ten album, a nie którykolwiek inny? Przekonał mnie do tego klip do "Everywhere We Go", a raczej kawałek, do którego powstał klip.

I właśnie ten świetny numer otwiera ten album - po prostu lepszego początku nie można sobie wymarzyć. Szybki, skoczny i mocno rock'n'rollowy utwór ze świetnym i jednocześnie prostym tekstem. Nie bez znaczenia jest tutaj również refren, który najzwyczajniej w świecie od razu wpada do głowy - to samo jest melodią gitarową. Nie mniej przebojowy jest kolejny kawałek - "Citizens Revenge". Z tymże w tym utworze już bardziej słychać wpływy hardcore'a. Natomiast numer tytułowy to killer godny pierwszego kawałka - znowu bardzo rock'n'rollowe podejście, mnóstwo energii. Tak żywiołowego podejścia do muzyki mogą im pozazdrościć kapele, które próbują w jakiś super oryginalny sposób połączyć metal z rock'n'rollem. Oczywiście kawałki Discipline nie są jakimiś odkrywczymi, wręcz przeciwnie - to granie stare jak świat, ale przedstawione w taki sposób, że aż chce się tego słuchać. Kolejne kawałki są wcale nie słabsze od pierwszych trzech. Dla przykładu "Death 'r Glory" z prostym jak drut refrenem i bujającym rytmem. No czego chcieć więcej? Co ciekawe mimo prostoty kolejne kawałki wcale się ze sobą nie zlewają - mają zupełnie inną melodię (i oczywiście tekst). Nie jest to w żadnym razie granie na jedno kopyto. Np. zupełnie inaczej brzmi kawałek "Hail Hail Rock'n'Roll" z mocnym riffem, a zupełnie inaczej punkowy "These Boots". Warto by tu przytoczyć każdy z kawałków, bo wszystkie są warte wspomnienia, ale nie będę tego robił, bo zdecydowanie lepiej się słucha tej płyty niż o niej pisze. W każdym razie wyróżnię jeszcze jeden numer - "Forever". Świetny tekst + świetny refren + bardzo dobra praca gitar + wpadająca w ucho melodia - to jest recepta Discipline na sukces. I w tym kawałku mamy to wszystko razem zebrane.

Są albumy, które jak widać same się nie odkryją, a raczej zespoły, które same się nie odkryją, bo wiem, że ten album nie jest jedynym tak dobrym wydawnictwem tej kapeli. Mnóstwo energii, niewielki stopień skomplikowania i masakryczna wręcz przebojowość sprawia, że "Saints & Sinners" mogę słuchać bez końca, także wielką przyjemnością jest zawsze zapuścić sobie ten album w pętlę. Słabych numerów tutaj nie ma. Za jedyny minus można uznać fakt, że ten album jest krótki, zbyt krótki. Ale to już wynik tego, że utwory są energiczne i tak skomponowane, żeby mieściły się w czasie 3 minuty (jeden trwa niemalże 4). W każdym razie świetny album, który można nazwać kopalnią hitów.

Ocena: 8,5/10

niedziela, 14 marca 2010

Achilles Last Stand - The Dead Soil (2007)



Achilles Last Stand - The Dead Soil

Achilles Last Stand na myspace

Data wydania: 2007
Gatunek: hardcore/deathcore/metalcore
Kraj: Szwecja

Tracklista:
01. The Burden
02. Bullshit Parade
03. Nar Snaran Dras At
04. Rest In Piss
05. Pointless
06. The Weak Pulse
07. Weeds
08. Final Solution
09. The Dead Soil
10. The Broken Bonds
11. The Bastards Monument
12. Buried

Zacznę od tego, że nie mam pojęcia, który to album tego bandu - nigdzie w sieci nie można znaleźć takiej informacji, a książeczka też nie została wyposażona w takie informacje. Faktem jest natomiast, że ostatni jak na razie album tego bandu ukazał się w 2009 roku i nosił tytuł "Slittin' Each Others Throats". Z tymże został wydany pod skróconą nazwą - zamiast Achilles Last Stand mamy po prostu Achilles. Jak dla mnie pierwotna nazwa brzmiała lepiej.

Jeśli chodzi o zawartość to niestety jest średnio - niczym specjalnym ten materiał się nie wyróżnia. Wszystko jest utrzymane w szybkim tempie i posiada dużą dawkę agresji, ale jak widać to nie wystarczy, żeby album był czymś więcej niż średniakiem. Wokalista cały czas się wydziera w identyczny sposób - kompletnie nic się nie zmienia. A przecież jak wiadomo można się drzeć, ale to darcie się może brzmieć różnorodnie - dla przykładu niech będzie Oceano. Album ratuje muzyka, które czasami zapędza się w nieoczekiwane rejony - np. w kawałku "Rest In Piss". Z tego zbioru 12 utworów najlepiej wypada "Pointless" - ale to znowu zasługa muzyków, bo wokalista po raz kolejny drze się w identyczny sposób. Natomiast kawałek tytułowy rozpoczyna się jakby to była jakaś kapela grająca core'ową wersję rock'n'rolla - bardzo fajnie i dalej jest podobnie, więc numer jak najbardziej na plus. Z tych bardziej udanych numerów muszę wymienić jeszcze "Final Solution" - ale tutaj żadnych wielkich rzeczy nie ma, ot dobrze się go słucha. Jeszcze wytknę taką pewną wadę tego albumu "Bullshit Parade" i "Nar Snaran Dras At" rozpoczynają się niemalże identycznie (dla zmyłki w tym pierwszym na początku jest jakiś przester).

Album średni aż do bólu - większość kompozycji kompletnie niczym się nie wyróżnia. Ale muzycy czasami dają się ponieść fantazji i to słychać - np. w "The Dead Soil". Problemem jest wokalista, który drze się co prawda dobrze, ale zbyt jednostajnie. Jakby miał szablon według, którego wyrykuje każdy z kawałków. No nie brzmi to niestety najlepiej. Albumu można posłuchać, ale jest bardzo daleko od rewelacji.

Ocena: 6,5/10

czwartek, 11 marca 2010

Eluveitie - Everything Remains As It Never Was (2010)



Eluveitie - Everything Remains As It Never Was

Eluveitie na myspace


Data wydania: 19.02.2010
Gatunek: folk metal/mdm
Kraj: Szwajcaria


Tracklista:
01. Otherworld 01:57
02. Everything Remains As It Never Was 04:25
03. Thousandfold 03:20
04. Nil 03:43
05. The Essence Of Ashes 03:59
06. Isara 02:44
07. Kingdom Come Undone 03:22
08. Quoth the Raven 04:42
09. (Do)Minion 05:07
10. Setlon 02:36
11. Sempiternal Embers 04:52
12. Lugd'non 04:01
13. The Liminal Passage 02:15

Skład zespołu:
Christian Glanzmann - wokal, gitara akustyczna, mandolina, dudy, kobza, piszczałki, flet
Ivo Henzi - gitara
Simeon Koch - gitara, wokal
Kay Brem - gitara basowa
Merlin Sutter - perkusja
Meri Tadic - skrzypce, wokal
Anna Murphy - lira korbowa, wokal
Patrick Kistler - dudy, piszczałki

Eluveitie to szwajcarska kapela, która już w światku metalowym zdążyła zaistnieć, zebrać sporą rzeszę fanów. U jednych muzyka tego bandu wywołuje na twarzy uśmiech politowania - bo to przecież skoczne melodyjki okraszone rykiem Christiana. Dla innych jest to nowa nadzieja folkowego odłamu metalu. Nie ma co ukrywać, że duży przyczynek do tego miały albumy "The Spirit" z 2006 i "Slania" z 2008. Ten drugi zdecydowanie bardziej przebojowy zapewne bandowi przysporzył więcej fanów niż przeciwników. Ale w końcu Eluveitie postanowili przeprowadzić eksperyment w postaci wydawnictwa "Evocation I". Był to materiał folk rockowy praktycznie pozbawiony energii i wokalu Christiana - zamiast niego na pierwszy plan trafiła Anna Murphy i akompaniująca jej Meri Tadic. ten album był szokiem i nie wiadomo było czego oczekiwać po materiale zapowiadanym na początek 2010 roku.

Kiedy przed premierą "Everything Remains As It Never Was" pojawił się klip do numeru "Thousandfold" poczułem się jakoś spokojniej. Utwór był połączeniem klimatu "The Spirit" i przebojowości "Slania" - to był bardzo dobry znak. No tak, ale na album składa się 13 utworów, więc ten jeden mógł być wyjątkiem, a pozostałe dalej mogły być smętnymi kompozycjami, w których był folk, ale już nie było miejsca na metal. Na szczęście takie domysły to tylko domysły i nic więcej. Na nowym albumie zespół idealnie wyważył to co było dobre na "The Spirit" i "Slania". Efektem tego jest 13 różnorodnych kompozycji w większości skocznych kawałków folk metalowych ozdobionych elementami melodic death metalu - a może jest zupełnie na odwrót? W każdym razie każdy kto zawiódł się na "Evocation I" nowym albumem będzie zachwycony.

Prawdę mówiąc dużo odsłuchów mi zajęło wyszukanie elementu, który nie do końca mi pasuje w tym albumie, ale w końcu go odnalazłem - jest nim refren w utworze "The Essence Of Ashes". Jest zbyt "piracki", sam kawałek oczywiście należy do tych przeprężnych (chociaż jest zdominowany przez metal, a folk jest zaledwie dodatkiem). Początkowo wydawało mi się, że to "Thousandfold" jest takim "pirackim" numerem, bo pojawiają się tam pewne motywy w samej melodii, ale jednak "The Essence Of Ashes" wygrało. Jest to oczywiście szukanie minusów na siłę, bo jakichś strasznie rzucających się w uszy ten album po prostu nie ma. Kompozycje są ciekawe i niezwykle przebojowe, dzięki czemu mimo tego, że jest tutaj aż 13 utworów to słucha się ich w tempie ekspresowym i na jednym odsłuchu ciężko skończyć. Trzeba też dodać, że jest to jak na razie najkrótszy album w dyskografii tej szwajcarskiej kapeli - trwa zaledwie 44 minuty.

Wracając do samej muzyki - tutaj poza tradycyjnymi już instrumentami takimi jak gitary elektryczne, gitary basowe i perkusja, usłyszymy również mnóstwo instrumentów wykorzystywanych w folkowym graniu - dudy, piszczałki, skrzypce, lirę korbową i oczywiście flet. Ci, którzy słyszeli już wcześniejsze wydawnictwa Eluveitie wiedzą, czego można się spodziewać po takiej mieszance. Tutaj band po raz kolejny pokazał, że wie jak wciągnąć słuchacza w specyficzny świat folk metalu - dowodem na to niech będą świetne instrumentale "Isara", "Setlon" i "The Liminal Passage".

Na tym albumie zostało też wyjaśnione, kto gra pierwsze skrzypce jeśli chodzi o wokal. Zdecydowanie postawiono na ryki Christiana, dopiero na drugim miejscu znalały się Meri i Anna - w sumie to dobrze, bo wolę ich wokale w mniejszym stopniu, ale pojawiające się np. w refrenach. Oczywiście cała trójka w świetnej formie. Ciężko tutaj mówić o formie muzyków, bo dużą część instrumentów była obsługiwana przez Christiana, ale pozostałym muzykantom nie można nic zarzucić - nie tyle zrobili co do nich należało, ale pokazali na co ich stać. Z takich bardzo wyróżniających się utworów trzeba wyróżnić "Lugd'non", który ma dość niecodzienną kompozycję, a w szczególności początek. Pozostałe numery to 100% Eluveitie w Eluveitie. Jedne kawałki są cięższe i zdominowane przez gitary (np. "Quoth The Raven", "Nil", "(Do)Minion"), a w innych nacisk położony został na folk i przebojowość - tak jest w kawałku tytułowym, w "Thousandfold", "Kingdom Come Undone" czy właśnie w "Lugd'non". W każdym razie nie ma tutaj żadnego ewidentnie słabego kawałka, który nie miałby w sobie niczego ciekawego - słaby jest tylko refren w "The Essence Of Ashes", ale to może ja jestem przewrażliwiony.

Ci, którzy obawiali się, że po "Evocation I" Eluveitie ugrzęźnie w folk rockowych klimatach i dalej będzie w nie brnął mogą być spokojni. Na szczęście band wyciągnął wnioski z ostatniego albumu, albo po prostu potraktował swoje wydawnictwo z 2009 roku jako jednorazowy eksperyment. Na "Everything Remains As It Never Was" mamy to co najlepsze w Eluveitie z dwóch pierwszych albumów - przebojowość i ciężar, wszystko to oczywiście doprawione solidną dawką folku. Tutaj hit goni hit i praktycznie nie ma tutaj słabych punktów. Bardzo dobry materiał i chyba póki co najlepsze wydawnictwo tego szwajcarskiego bandu, oby jeszcze długo trzymali tak wysoką formę.

Ocena: 9,5/10

wtorek, 9 marca 2010

Everything Burns - Home (2010)


Everything Burns - Home

Everything Burns na myspace

Data wydania: 22.02.2010
Gatunek: melodic metalcore/emocore
Kraj: UK

Tracklista:
01. Scars 4:51
02. Home 4:16
03. Id Die For You 4:13
04. Me Vs. You 3:52
05. Beautiful Disaster 3:34
06. Burden Of Being A Hero 4:42
07. Left For Dead 4:49
08. Kill Or Be Killed 3:42
09. Dont Run 3:46
10. To The Last Death 4:16
11. This Is War 4:31

Jest to debiutancki album tej formacji z UK. Zespół powstał w połowie 2007 roku, przez jakiś czas działali na brytyjskiej scenie podziemnej, ale w końcu zwrócili na siebie uwagę wytwórni Rising Records, która to podpisała z nimi kontrakt.

Od razu ostrzegam - ryki na tym albumie to rzadkość, a 99% partii wokalnych to lekki i melodyjny śpiew. Muzyka też do najostrzejszych nie należy, ale jest to ewidentnie metalcore. Kawałek tytułowy i jednocześnie rozpoczynający album jest jak najbardziej reprezentatywny dla tego wydawnictwa - "Scars" jest miękki, melodyjny, ale i przebojowy, dzięki czemu nie miałem odruchów wymiotnych i przy ostrzej grających gitarach zauważyłem, że wokal świetnie się z nimi zgrywa. Tak dla porządku napiszę jeszcze, że nie ma tutaj gitarowej rzeźni, a i beatdownów się nie uświadczy. Ciężko mi tutaj cokolwiek wyłowić, bo jedynie ostrzejsze elementy się tutaj wybijają. Tak dla przykładu początek "I'd Die For You" czy końcówka "To The Last Death". Ale ogólnie to milusie granie, które zapewne przypadnie do gustu wielbicielom Alesana i tym podobnych kapel, które określają się mianem post-hardcore, a najzwyczajniej grają emocore z elementami metalcore'a. Niczego nadzwyczajnego tutaj się nie usłyszy - chyba, że ktoś za nadzwyczajne uznaje lekkie kompozycje poprzecinane cięższymi fragmentami i całkiem niezłymi gitarami. Fajne tutaj jest to o czym już wspominałem na początku - wokal świetnie prowadzi muzykę, ale to jedyny taki widoczny plus. Można posłuchać, ale nie trzeba.

Wielbiciele lekkich dźwięków i nieco core'owej stylistyki powinni ustawić się w kolejce po to wydawnictwo. Wielbiciele metalcore'a w surowej postaci powinni się wystrzegać "Home" - dlaczego? Bo to strasznie lekki materiał, na którym 99% partii wokalnych stanowią melodyjne, a zaledwie 1% należy do core'owych ryków. Gitary też większość czasu snują się leniwie wygrywając kolejne melodie prowadzone przez wokalistę. Można posłuchać, ale nie trzeba. Ocenę podnoszę za świetną melodyjność tego materiału.

Ocena: 6/10

niedziela, 7 marca 2010

Legions Of War - Towards Death (2009)



Legions Of War - Towards Death

Legions Of War na myspace

Data wydania: 2009
Gatunek: Black Metal/Thrash Metal
Kraj: Szwecja

Tracklista:
01. Deep in the Dark 03:19
02. Master of the War 03:50
03. Mission to Kill 03:40
04. Ensemble of Fear 04:25
05. Lamentations Through the Silence 03:43
06. Proclamation of War 03:14
07. Reflections From the Past - A Soldier's Departure Pt. 1 05:47
08. Dead Man Walking - A Soldier's Departure Pt. 2 02:51
09. Reapers in Command 03:21
10. The Sniper 05:33

Skład zespołu:
Zyklon - wokal, gitara
Widowreaper - gitara
Hellwind - gitara basowa
C.Stalinorgel - perkusja

W 2009 roku zespół wreszcie w pełni zadebiutował i nagrał dziwny jak na black metal album. Okładka, nazwa zespołu i nazwy kawałków sugerują, że zespół gra bitewny black metal, czyli będzie ostro, ciężko i dużo batalistyki. Jak się okazuje to co wymieniłem wcześniej może trochę zmylić. Bo album nie jest bezsensownym napieprzem, w którym chodzi tylko parcie naprzód i miażdżenie swoich wrogów. Panowie z Legions Of War pokazują, że można też stworzyć trochę klimatu wolniejszymi i mniej walcowatymi partiami. I tutaj za główny atut uważam pracę gitar - obydwaj gitarzyści doskonale wiedzą co mają robić, chociaż przez większość czasu schowani są za ryczącym wokalem to dostają szansę wysunięcia się na przód - np. pod koniec "Proclamation Of War" czy w połowie "Reflections From The Past". Szkoda trochę, że samo brzmienie nie jest zbyt dobre - przez co wokalista często zasłania muzykę i o ile w przypadku perkusji nie ma to większego znaczenia, bo ta działa w większości jakoś mechanicznie, tak w przypadku gitar jest to spora wada. Jeśli ktoś uważa, że bitewny black metal musi być ostry i agresywny to powinien posłuchać "Ensamble Of War" - numer spokojny, ale czuć klimat wojenny i w żadnym razie nie jest to walec. Wokaliście często pomagają chóralne okrzyki - co też jest jakimś urozmaiceniem. Oczywiście wielbiciele sieczki też nie powinni być zawiedzeni, bo kawałków agresywnych tutaj nie brakuje - chociażby "Mission To Kill", "Lamentations Through The Silence" czy "Reapers In Command" z bardzo dobrą gitarową końcówką. A krążek kończy nie wiem czy przypadkiem nie najlepszy na tym LP "The Sniper".

I nie wiem co mam myśleć o tym krążku. Niby jestem zawiedziony, bo oczekiwałem czegoś innego. A z drugiej strony cieszę się, że nie trafiłem na bezmyślny "napierdol". Krążek ma swoje plusy - takie jak dobra praca gitar, czy różnorodne kompozycje i dobre ryki wokalisty, ale ma też kilka minusów - mechaniczna praca perkusji, czy słabe brzmienie. Ale co kto lubi, polecam w każdym razie obadać.



Ocena: 6,5/10

Hysterica - Metalwar (2009)



Hysterica - Metalwar

Hysterica na myspace

Rok wydania: 2009
Gatunek: Heavy Metal
Kraj: Szwecja

Tracklista:
01. We Are the Undertakers 03:20
02. Halloween 03:43
03. Bless the Beast 03:46
04. Girls Made of Heavy Metal 03:07
05. Louder 02:48
06. Metalwar 03:45
07. Wreck of Society 04:38
08. The Bitch Is Back 03:04
09. Got the Devil in Me 04:23
10. Heavy Metal Man 03:37
11. Pain in the Ass 03:48

Skład zespołu:
Anni De Vil - wokal
Bitchie - gitara
RockZilla - gitara
SatAnica - gitara basowa
Hell'n - perkusja

W 2005 roku kilka dziewczyn ze Szwecji postanowiło założyć zespół. Nie chciały być popowymi gwiazdkami, ani grupą taneczną. Postanowiły, że będą grały heavy metal i zaistnieją w tym zdominowanym przez mężczyzn światku. Lekki przebłysk pojawił się dopiero w 2009 roku, kiedy to w lutym pojawił się debiutancki album Szwedek o tytule "Metalwar". Jakże barbarzyński tytuł, a okładka tego wydawnictwa, jak i sesja zdjęciowa zorganizowana przy okazji wydania tego materiały wcale nie mniej bojowe.

Już sam początek albumu jest dość mocny - kawałek "We Are The Undertakers" to całkiem przyjemny przebój, choć nie tak dobry jak kawałki umieszczone w dalszej części tracklisty. W każdym razie riff w numerze pierwszy bardzo mi się podoba, chociaż w żadnym wypadku do nowatorskich zaliczyć go nie można. W ogóle panie z Hysterica bardzo luźno podeszły do tematu i w ogóle nie czuć tutaj żadnej napinki. Po tym jak gdzieś przeczytałem (a później i zobaczyłem na youtube), że muzykantki z tego zespołu jarają się Manowarem to myślałem, że będzie prężenie mięśni i podniosłem pieśni o podłożu heavy metalowym. Ale jak widać można też grać inaczej i z takim "przymrużeniem oka" potraktować heavy metal, a raczej tru metal. Tutaj praktycznie żadnego kawałka nie należy traktować serio - są tutaj wręcz kawałki, które za każdym razem jak ich słucham poprawia mi się humor - takim utworem jest między innymi "Bless The Beast" czy "Heavy Metal Man". Tekst tego drugiego kawałka jest naprawdę zabójczy. Muzyka na tym albumie raczej do skomplikowanej nie należy - prosty jak drut heavy metal z jednostajnymi riffami, mechaniczną pracą perkusji i niezbyt wyszukanymi kompozycjami. Ale jednak coś jest w tym albumie, coś do czego chce mi się wracać. I nie jest to na pewno fakt, że zespół tworzą wyłącznie kobiety ubrane w obcisłe skórzane wdzianka. Punktem zwrotnym jest tutaj zapewne chwytliwość utworów. Bo nie można zarzucić żadnemu ze znajdujących się tutaj kawałków tego, że refreny są nijakie, czy utwory się od siebie w ogóle nie różnią. O graniu na jedno kopyto nie ma tutaj mowy - chyba, że ktoś uważa, że cały heavy metal to granie na jedno kopyto. Momentami panie z Hysterica wpadają wręcz w przebojowy hard rock. A przebojów jest tutaj dużo, wystarczy wspomnieć "Halloween", "Girls Made Of Heavy Metal" (który brzmi jak jakiś manifest muzykantek z Hysterica), "Metalwar" czy "The Bitch Is Back". Zaskakujące jest zakończenie tego albumu - jest nim utwór "Pain In The Ass". Chociaż z drugiej strony to jest tylko dowód na to, że w przypadku tej kapeli mamy do czynienia nie z wypacynkowanymi damami, ale z prawdziwymi wojowniczkami, które sypiają z toporem w ręku.

Podsumowując Hysterica to kapela, którą można brać na poważnie, ale mi przychodzi to z trudem. Traktuje tą kapelę jako ciekawostkę ze świata heavy metalu. Natomiast jeśli chodzi o sam album "Metalwar" to niczego zarzucić mu nie mogę. Jasne, nie jest to nic nowego, kawałki opierają się głównie na przebojowości. Ale czy to jest zarzut? Ja w każdym razie rozpatruje to jako zaletę. Jest tutaj kilka naprawdę świetnych numerów, które zarówno nadają się do radia, jak i rozgrzały by publikę na koncercie. Mam tylko nadzieję, że "Metalwar" to nie jest jednorazowy wybryk i za jakiś czas będę mógł się cieszyć kolejną dawką przebojowego heavy metalu spod znaku Hysterica.



Ocena: 7,5/10

czwartek, 4 marca 2010

Heaven Shall Burn - Asunder (2000)



Heaven Shall Burn - Asunder

Heaven Shall Burn na myspace

Rok wydania: 2000
Gatunek: deathcore
Kraj: Niemcy

Tracklista:
01. To Inherit the Guilt 03:05
02. Cold 04:21
03. Betrayed Again 03:53
04. Deification 05:12
05. Pass Away 03:30
06. Open Arms to the Future 02:55
07. The Drowned and the Saved 04:07
08. Where is the Light 02:57
09. Asunder 04:49
10. The Fourth Crusade (Bolt Thrower cover) 04:52
11. Battlecries (Liar cover) 26:23

Zespół w 1999 roku podpisał kontrakt z wytwórnią Lifeforce Records co zaowocowało nagraniem splita z inną niemiecką formacją core'ową, Caliban. Split ukazał się jeszcze w 2000 roku i niedługo później (jeszcze w tym samym roku) panowie z Heaven Shall Burn wydali swój pierwszy pełny album studyjny, którego tytuł brzmi "Asunder".

Na debiutancki LP składa się 10 kompozycji, z czego "The Fourth Crusade" jest coverem numeru Bolt Thrower o tytule "The IVth Crusade". W wersji rozszerzonej album został wyposażony również w utwór "Battlecries", który jest coverem kapeli Liar. Niestety muzycznie rewelacji nie ma. Album jest oczywiście brutalny, pełen agresji i w ogóle jest mnóstwo zła. Ale to nie wystarcza, żeby mnie wciągnąć. Od czasu do czasu pojawia się jakaś fajna partia gitarowa, czy koleś na perkusji próbuje ożywić trochę atmosferę, ale to wszystko jakieś suche. Co prawda jest do czego pomachać głową, ale po n-tym przesłuchaniu tego albumu w głowie nie pozostaje nic poza numerem "Betrayed Again", "Asunder" i coverem "The IVth Crusade". Co jest tego powodem? Ano to, że pozostałe kawałki niewiele się od siebie różnią. Muzyka jest podobna, Marcus wydziera się w bardzo podobny sposób. W porównaniu z takim "Deaf To Our Prayers" to "Asunder" wypada wręcz masakrycznie słabo. Kawałek "Battlecries" też jako tako się wyróżnia, ale w większej mierze zapamiętałem tą ciszę, która po nim następuje i trwa prawie 25 minut...świetny pomysł na zakończenie albumu. "Where Is The Light" jeszcze w miarę się broni, ale bez większych rewelacji.

Nic więcej nie umiem powiedzieć o tym albumie, podchodziłem do niego wiele razy. Robiłem sobie sobie krótkie i długie przerwy. Niestety nic to nie dało. Album "Asunder" za każdym razem wypada tak samo bezbarwnie. Niestety brakuje tutaj czegoś przy czym można by powiedzieć "tak się kurwa gra deathcore". Strasznie wymuszony ten materiał. I niestety ocena niższa niż epki, bo epka była krótsza i tak bardzo nie męczyła.

Ocena: 6/10

Jesus Chrysler Suicide - Rhesus Admirabilis (2006)

Jesus Chrysler Suicide - Rhesus Admirabilis

Rok wydania: 2006
Gatunek: industrial rock/punk/nu metal
Kraj: Polska

Tracklista:
01. Mad City 03:56
02. Bag Czag 05:22
03. Trzy Miasta 04:34
04. Rotohydra 04:58
05. Maszyna Wykopie Cię w Kosmos 01:30
06. Kariera Metodema 03:43
07. Przyczajka Dentysty 04:44
08. Perpetuum Mobile i Adrenalina 03:53
09. PWDW 02:07
10. Recepta Na Szczęście 00:11
11. Exit 111 05:15
12. Hibernautus Hipnotauzus 05:38
13. Absinthia 05:15
14. Misie 03:51

Skład zespołu:
Tomasz Rzeszutek - wokal, gitara, gitara basowa
Robert Grubman - gitara, dudy
Jerzy Tomczyk - gitara
Marcin Blicharz - gitara basowa, gitara
Krzysztof Żurad - perkusja
Grzegorz Łagodziński - chórki, klawisze

Póki co ostatni album Jesus Chrysler Suicide. Nagrany po 7 latach od premiery bardzo dobrego "Eso Es". Zespół bardzo długo przymierzał się do tego materiału, w związku z czym miałem duże oczekiwania co do tego albumu.

Jesus Chrysler Suicide - Eso Es

Jesus Chrysler Suicide - Eso Es

Rok wydania: 1999
Gatunek: industrial rock/punk/nu metal
Kraj: Polska

Tracklista:
01. Silikon Disco 04:13
02. Lola Wita Was 03:17
03. Maradon 03:13
04. Transsocean 03:45
05. Zły 03:24
06. El Dorado 03:06
07. Do Nie Do Zo Ba Cze Nia 03:38
08. Grunwald 14:10 04:48
09. Kosovo 03:34
10. Zapalony 04:03
11. Autostrada Na Księżyc 04:14
12. Transsocean (GB) 05:23
13. Jama Weringa 27:16

Skład zespołu:
Tomasz Rzeszutek - wokal, gitara, gitara basowa
Sławomir Leniart - gitara, klawisze, wokal
Robert Grubman - gitara
Maciej Owczarek gitara basowa, gitara
Krzysztof Żurad - perkusja

środa, 3 marca 2010

Grave Robber - Inner Sanctum (2009)


Grave Robber - Inner Sanctum

Grave Robber na myspace

Data wydania: 2009
Gatunek: horror punk
Kraj: USA

Tracklista:
01. Inner Sanctum
02. Detionation A.D.
03. Shadows
04. Altered States
05. Fear No Evil
06. I'm Possessed
07. Tell Tale Heart
08. The Night Has Eyes
09. Valley Of Dry Bones
10. Men In Black
11. Spit On Your Grave
12. Children Of The Grave


Grave Robber to amerykańska kapela, która powstała w 2005 roku i w dwa lata później zadebiutowała albumem "Be Afraid". W 2009 roku zespół ponownie opuścił rabowane groby i wydał materiał "Inner Sanctum". Kapele znalazłem zupełnie przypadkiem szukając w jakimś sklepie internetowym albumów Misfits. Sięgając po "Inner Sanctum" zaciskałem kciuki, żeby Grave RObber nie byli kolejnymi z tłumu epigonów Misfits.

Album rozpoczyna się klimatycznym intro, które w pewnym momencie aż za bardzo kojarzy mi się z niskobudżetowymi filmami o kosmitach. Początek "Detonation A.D." już mniej więcej informuje o tym, z czym mamy tutaj do czynienia - lekko misfitsowy klimat, ale z dużo większą ilością rock'n'rolla. Wokalista posiada typową barwę jak na ten gatunek muzyki, oczywiście towarzyszą mu chórki - bez tego nie mogłoby się obyć. Sam kawałek całkiem niezły, chociaż najlepsze dopiero ma nadejść. Krótka wstawka z jakiegoś starego horroru i mamy "Shadows" - żywy numer z ciekawą melodią, ale nic nadzwyczajnego. "Altered States" to przebój, który zapewne podbiłby listy przebojów - lekki, łatwy i szybko wpadający w ucho, ale nie rewelacyjny. I wreszcie pierwszy killer "Fear No Evil". Chociaż tekst prosty, a muzyka wcale nie bardziej skomplikowana to coś jest w tym kawałku, który podoba mi się od momentu, kiedy pierwszy raz sięgnąłem po ten album. Refren po prostu miażdży. "I'm Possessed" ma świetny początek, ale w im dalej tym bliżej standardów, a szkoda, bo to mógłby też być hicior. "Tell Tale Heart" jest zupełnie z innej bajki niż pozostałe kawałki. Świetna rock'n'rollowa ballada krusząca serca najtwardszych wojowników. Niby kawałek nie pasujący do całości, a jednak cieszy. "Lisent to them, children of the night, what music they make" - wielbiciele olschoolowych horrorów zapewne znają ten cytat - pozostałym przypominam, że to wypowiedź Bela Lugosi z filmu "Dracula" z 1931 roku. Właśnie fragment tego filmu otwiera numer "The Night Has Eyes". Utwór bardzo dobry z klimatycznymi gitarami i dużą dawką przebojowości. "Valley Of Dry Bones" kojarzy mi się z jakimś kawałkiem The 69 Eyes z ostatniego albumu. W sumie dobre granie i świetny wokal, ale czegoś tutaj brakuje - zwłaszcza mniej więcej w środkowej części kawałka. Rytmiczna praca basu i perkusji otwiera "Men In Black", szkoda tylko, że zespół nie bardzo się wysili i zapezentował tutaj zwykły horror punk, z tymże pozbawiony czadu. No szkoda. "Spit On Your Grave" to też standard, więc nie będę się rozpisywał, bo nie ma o czym. Na koniec dostajemy "Children Of The Grave" - intrygujący tytuł, a sam kawałek całkiem niezły. Dobry klimat, taki horrorpunk zmieszany z deathrockiem.

I mam pewien problem z tym wydawnictwem - z początku wydawał mi się wręcz rewelacyjny, ale po kilku wnikliwych odsłuchach dostrzegłem jednak dużo standardów. Na pewno ponad kreską znajdują się takie kawałki jak "Altered States", "Detonation A.D.", "Fear No Evil", "Tell Tale Heart", "The Night Has Eyes" i dobre zakończenie w postaci "Children Of The Grave". Pozostałe kawałki to standard - w niektórych momentach pojawiają się jakieś przebłyski (jak np. na "I'm Possessed"). Szkoda, że zespół nie zdecydował się na nagranie mniejszej ilości kawałków - wtedy album na pewno byłby świetny, a tak jest tylko dobrym wydawnictwem ze świetnym środkiem.

Ocena: 7/10

Beneath The Rising Tide - Of Divinity And Damnation EP (2010)


Beneath The Rising Tide - Of Divinity And Damnation EP

Beneath The Rising Tide na myspace

Data wydania: 2010
Gatunek: deathcore
Kraj: Australia

Tracklista:
01. The Blacklands
02. Unhallowed Abortion
03. Thy Kingdom, Thy Conqueror
04. Scriptures of Morality
05. Arise The Bretheren
06. Hollow Majesty
07. Of Divinity And Damnation

"Of Divinity And Damnation" to pierwsze wydawnictwo australijskiej kapeli Beneath The Rising Tide. Ta 5-osobowa grupa na swojej pierwszej epce zebrała 7 brutalnych numerów, które brzmieniowo trochę kojarzą mi się z dokonaniami Here Comes The Kraken - chociaż jest tutaj zdecydowanie mniej wyraźnych melodii, a więcej ciężkiego napieprzania (zarówno ze strony perkusji, jak i gitar). O tym przekonuje już pierwszy kawałek, który choć krótki to jest bardzo reprezentatywny dla dalszej części tego wydawnictwa. Ale zdecydowanie najlepszym numerem jest "Arise The Brethren" - utwór wgniatający w ziemię. Mocno mielące gitary, wolne partie perkusyjne i gardłowy growl. Tempo w tym kawałku oczywiście się zmienia, ale w żadnym momencie utwór nie traci na mocy. To do czego można się przyczepić to niektóre partie gitarowe. W ogóle ten band kompletnie mi nie brzmi na debiutantów. Ci zawsze popełniają jakiś błąd, tutaj natomiast niczego takiego nie ma. Wszystko jest wręcz perfekcyjne - agresja wylewa się z każdej nuty. Dla wielbicieli ostrego przypierdolenia core'owego obowiązkowa epka.

Ocena: 7/10

poniedziałek, 1 marca 2010

Hyperial - Sceptical Vision (2010)

Hyperial - Sceptical Vision


Data wydania: 01.02.2010
Gatunek: black/death metal
Kraj: Polska


Tracklista:
01. Nemesis 02:07
02. Sceptical Mind 04:26
03. Metaphor 03:31
04. Insane 04:22
05. Carrion 04:04
06. Future Is Your Eternity 05:22
07. Armageddon 03:33
08. Genesis 01:59
09. Belly of the Beast (Danzig cover) 03:46

Skład:
Kamil Grochowski "Grochu" - wokal, gitara
Konrad Kulesza "Kula" - gitara
Artur Miarka - gitara basowa
Aneta Pawtel - klawisze, sample
Artur Kański "Shpagat" - perkusja

Hyperial to band, który pojawił się znikąd -przynajmniej dla mnie. Po tym jak dane mi było usłyszeć ich wykonanie utworu "Belly Of The Beast" szybko postanowiłem zakupić w ciemno ich debiutancki album, którego premiera przypadła na luty 2010. Niczego wielkiego nie spodziewałem się po tym wydawnictwie - a jak już coś miało być to raczej przeciętniactwo.